-Chodźmy na sashimiii-wymruczałam.
-Kobieto, żarłaś raptem dwie godziny temu!-Zdziwił się Zen z lekkim uśmiechem.
-Dwie godziny? To nic dziwnego, że jestem głodna!-Odparłam z zaskoczeniem.
-Niech będzie. Ja tam jem raz na sześć godzin, czyli... Trzy razy rzadziej-odparł.
-No i potem jesteś takim leszczem!-Zaśmiałam się, biegnąc w stronę restauracji. Zdecydowanie mam słabość do surowej ryby. Szczególnie takiej, co się jeszcze rusza ♥... Kiedy byliśmy już w restauracji, zajrzałam do menu. Sashimi, sashimi, sashimi... FESTIWAL RYBY! Zamówienie, które polega na tym, że co pięć minut kelner przynosi trzy żywe ryby, a ty musisz zjeść trzydzieści pięć takich porcji. Jak Ci się uda, za nic nie płacisz, a do tego dostajesz 2800 jenów!
-Zen! Bierej to!-Przysunęłam mu menu do twarzy.
-Straszna drożyzna... 2300 jenów za taką pierdołę? Pogrzało Cię? Przecież nie zeżremy tyle!-Odparł.
-Jeśli się nie uda, oddam Ci... Siedemdziesiąt procent!-Odparłam-Ale jeśli nam się uda, dzielimy się po połowę!
-Za to ty niby miałabyś dostać połowę?
-I tak nic nie zapłacisz, jeśli nam się uda-burknęłam. Chłopak westchnął, po czym powiedział:
-Niech będzie.
Zamówiliśmy ryby, a już po pięciu minutach przyszły do nas pierwsze porcje. Zen zjadł raptem dziesięć porcji.
-Więcej... Nie dam rady-wymruczał. Ja jeszcze nie jadłam. Ja dam radę... Rzuciłam się na swoje pierwsze trzy ryby. Zeżarłam od razu. Kolejne piętnaście porcji było dla mnie łatwizną. Po szesnastej porcji zaczął mnie poważnie boleć brzuch. Ale drogo było, więc dam radę.
-To prawdopodobnie najmniej romantyczne spotkanie, z jakim można mieć do czynienia-stwierdził Zen, po czym zjadł kolejne pięć ryb.
-Dwadzieścia cztery... Za nami-obliczyłam szybko.
-Nie. Dwadzieścia siedem-uregulował. Zostało osiem porcji, czyli czterdzieści ryb, a ja już prawie pasuję. Nie, obiecałam. Zeżarłam kolejne trzy porcje, a Zen jeszcze cztery porcje i trzy ryby z ostatniej porcji. Z trudem przełknęłam przedostatnią rybę. Gardło mnie już bolało. Przełykanie śliny wywoływało we mnie odruch wymiotny.
-No dawaj, ostatnia-zachęcał mnie Zen. W końcu uniósł rybę za ogon, machając mi nią przed twarzą. Próbowałam nie zwymiotować, jednak w końcu się przełamałam i rzuciłam z zębami na rybę.
-Ha! Skończyliśmy!-Zawołał Zen. Przynajmniej nie wiszę mu hajsu, pomyślałam. Kelner ukłonił się lekko, a cała restauracja zaczęła bić brawo. W końcu obsługujący nas pracownik wyciągnął z dużej koperty dwa i cztery piąte kafla, jeszcze raz gratulując. Wyszliśmy z restauracji. Gdy tylko odeszłam od chodnika, puściłam dorodnego pawia w ozdobne krzaczki obok restauracji.
-No dobra, teraz dawaj poło-zaczęłam, ale mój żołądek się zbuntował, wydając z siebie dźwięk, potocznie zwany beknięciem.
-Dawaj połowę-dokończyłam. Zen rzucił mi tysiąc czterysta jenów.
-Ale.. Udało nam się-wyszczerzył się i przybił ze mną piątkę.
<Zen? Sorki, że tak długo, ale myślę, że tasiemiec trochę to wynagradza :> >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!