Jak miło. Amor się nie udusiła, dalej łakomie zajadałyśmy chrupki. Co z
tego, że niezdrowe? Porównując z ostatnią torebką słodyczy przynajmniej
nie dostarczyłyśmy organizmom glukozy, syropu glukozowo-fruktozowego,
barwników i co to to tam jeszcze było. No, może w mniejszych ilościach.
Kiedy tak śmiałyśmy się w przerwie między jedzeniem z jakiegoś kawału,
nagle przypomniałam sobie, że nie spotkałam się jeszcze z Polikarpem.
Amortencja zobaczyła moją nagłą zmianę nastroju.
- Co się stało? – zapytała, przyglądając mi się uważnie.
- A… Nic takiego specjalnie ważnego. Po prostu zapomniałam o kimś i
tyle. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, ucieknę na chwilę nadrobić
zaległości, a potem wrócę z malinami i poziomkami.
- W porządku. Tylko wróć! – zawołała wilczyca, gdy opuszczałam jaskinię.
Kiwnęłam głową i popędziłam w stronę morza. Po jakimś czasie,
przebywszy wąski pas plaży, wskoczyłam do wody i zanurkowałam. W myślach
wysłałam wiadomość do Polikarpa i czekałam w tamtym miejscu przez kilka
minut. Moja pirania podpłynęła do mnie nieco obrażona, ale przekupiona
przysmakami zgodziła się wrócić ze mną do Amortencji. Wyszłam na plażę,
zamykając Karpusia we wodnej kuli. Drogę powrotną do jaskini złotofutrej
wadery pokonałam szybkim, równym truchtem. Wbiegłam do groty i
zawołałam:
- Już jestem!
Odpowiedziała mi cisza. Zaniepokojona zaczęłam krążyć po mieszkaniu
przyjaciółki, zaglądając w każdy kąt i każdy ciemny zakamarek.
- Wyłaź, to nie jest śmieszne!
Cisza.
- Amortencjo? Amortencjo! Amor! – krzyczałam, wybiegając z jaskini.
<Amortencjo? Gdzieżeś się podziała? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!