Oddaliłam się od Daniela, by przycupnąć na blaciku, który wcześniej chciał mnie zabić. Od zawsze to lubiłam- siedzenie na wszystkim, na czym nie można było. Czy to stół, szafki, czy dach- wszystko było dla mnie wygodne. Może to było spowodowane moją służbą w głównych siłach watahy, tymi ciągłymi wypadami w teren... Popatrzyłam na mężczyznę, wtórując mu śmiechem. Ale to, co powinnam powiedzieć raczej nie nadawało się do żartów. Choć może akurat jemu udałoby się to obrócić w coś śmiesznego? Po raz któryś z kolei uśmiechnęłam się. Tylko przy nim potrafiłam robić to tak szczerze, bez wymuszania. Dłońmi złapałam za zaokrąglone końce mojego siedziska.
- Wiesz, Dan. Ja już chyba dawno... no sam wiesz. Wtedy w parku już. Coś mnie do ciebie przyciągało, nawet na służbie. Chyba zauważyłeś, że najczęściej byłam z tobą w parze- tu uciekłam wzrokiem, wstydząc się własnych słów.- Może to moje głupie serce już wtedy chciało, bym zbliżyła się do ciebie na tyle, na ile to było możliwe. I wtedy, kiedy miałam tamtą roczną przerwę od watahy. Wtedy praktycznie przez cały czas, kiedy tylko mogłam, myślałam o tobie. O tym, czy jesteś cały, jak się czujesz, czy nadal należysz do watahy. A gdy przypominałam sobie Tenebris wraz z tobą... Czułam się zazdrosna jak jasna cholera. Wasza dwójka... Taka szczęśliwa... Ja na drugim planie, skazana na oddalenie się jeszcze dalej. Targało mną wszystko. Jednego dnia chciałam ją zabić gołymi rękami, drugiego miałam nadzieję, że jesteś szczęśliwy z nią, jeszcze innego po prostu bolało. Więc ja już wtedy musiałam... myśleć o tobie, jak o kimś więcej, niż przyjacielu. Jak o celu swojego marnego żywota. Celu, którego ni jak nie mogłabym zdobyć...
[ Daniel? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!