- Dobrze, w takim razie... Jestem Kayun, mam cztery lata, pokutę wypełniłem, grzechów nie zataiłem. Tak naprawdę, to nazywam się Kayun Mortem I i miałbym aktualnie dwa lata, gdyby nie pewien eliksir. Drugi człon mojego imienia oznacza Śmierć, w mojej watasze nadanie takiego mienia to jest już zaszczyt. Każdy musiał mieć chociaż jedno słowo związane z Diabłem, mrokiem i tak dalej. Taka tradycja. Wywodzę się z rodu wojowników, mój ojciec również nim był. Ogólnie, przeszedłem parę zmian. Nawet mój wygląd był inny, ponieważ byłem czartem, lecz nieczystym. Matka okazała się być Wilkiem Światła, przez co własnej fursony demona nie posiadałem. Rok po moim urodzeniu, gdy mój ojciec podbił już połowę świata, umarł po zaatakowaniu alfy innego stada. Niestety, zdążył rzucić czar. Zmienił się w czarny dym, normalnie wszedł mi przez nos i spowodował moją pierwszą przemianę w maszynkę do zabijania. Jakieś półtora roku temu udało mi się zdjąć tą klątwę, przez co mój ojczym został wypędzony ze mnie, a ja sam straciłem geny demonów. Tak oto zyskałem nowe ciało, charakter nadal taki sam. Przedtem należałem do tej watahy, moim opiekunem był Raphael. Nie lubiłem gościa, ale zachciałem tu wrócić. W sumie to kazała mi to zrobić jakaś stara babka po libacji, nie ważne! W każdym razie, podczas mojej wędrówki spotkałem Mruczka, którego już znasz. Jest Wysłannikiem Szatana, przez to, że mu pomogłem, on przysiągł mi wierność. Teraz się za mną włóczy. No i, hm, to raczej wszystko, co powinnaś wiedzieć – Amisza wpatrywała się we mnie bezustannie, widocznie zaciekawiło ją to, co opowiadałem. Położyła moją łapę na swojej – tutaj przeszedł mnie dziwny dreszcz – i oznajmiła
- Miałeś trudne dzieciństwo, współczuję ci – wtedy też zabrała kończynę. Zaczęła rysować pazurem w piachu. Ja natomiast spojrzałem w niebo. O Boże, gwiazdki! Czyli, jest już ciemno. Noc. Mruczka nadal nie ma, pewnie się zaszył gdzieś pod kamieniem.
- Chcesz tutaj wciąż siedzieć, czy mam się zbierać? – rzuciłem, samica zamyśliła się przez chwilę. Położyłem się na piachu, podpierając łapami i wziąłem głęboki oddech.
- Miałeś trudne dzieciństwo, współczuję ci – wtedy też zabrała kończynę. Zaczęła rysować pazurem w piachu. Ja natomiast spojrzałem w niebo. O Boże, gwiazdki! Czyli, jest już ciemno. Noc. Mruczka nadal nie ma, pewnie się zaszył gdzieś pod kamieniem.
- Chcesz tutaj wciąż siedzieć, czy mam się zbierać? – rzuciłem, samica zamyśliła się przez chwilę. Położyłem się na piachu, podpierając łapami i wziąłem głęboki oddech.
< Amisza? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!