- Naprawdę? – upewniła się Amortencja. Kiwnęłam twierdząco głową i zagwizdałam. Po kilkunastu sekundach na moim grzbiecie przysiadł nieduży, zielonkawożółty ptaszek. Zaćwierkałam cicho i skrzydlaty odleciał, by po kilku minutach wrócić na czele całego stada podobnych stworzonek. Zajęły się wełną, a praca szła im szybko i sprawnie. Po niedługim czasie z runa powstał gruby, pięciometrowy szal. Ptaki zawisły w powietrzu, machając skrzydełkami.
- Dziękujemy wam bardzo! – powiedziałam, gdy Amortencja zwijała szal. Skrzydlate stworzonka odleciały, a my zaniosłyśmy lśniącą tkaninę smokowi. Właściciel rubinowych łusek przyjrzał się uważnie materiałowi. Potem chwycił błyszczący przedmiot i podał go Amor. Skinęłyśmy mu głową na pożegnanie i opuściłyśmy grotę. Przeszłyśmy między grotami, gniazdami i smoczymi łapami, aż dotarłyśmy do lasu.
- Co teraz z tym zrobimy? – zapytałam.
<Amortencjo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!