Uniosłam jedną brew.
- CZŁEKOWI, powiadasz? – zapytałam. Amortencja odwróciła wzrok.
- Jaki ładny ptaszek! – zawołała, wlepiając wzrok w jakiś punkt za mną. Pokręciłam głową z uśmiechem.
- Cóż, przynajmniej obiad przyniosłaś, Królewno. Jakże miło z twojej strony.
Amor tylko przewróciła oczami. Usiadłyśmy przy jakimś pniaku, który posłużył nam za stół. Postawiłam tam pieczone w ognisku ziemniaki i zieleninę, a po chwili nasze menu wzbogaciło się również o pieczoną sarninę. Zajadałyśmy spokojnie, rozkoszując się smakiem potraw. Do tego popijałyśmy oranżadę. Po skończonym posiłku odpoczęłyśmy chwilę, a potem wszystko posprzątałam. W tym czasie Amortencja gadała z niedużym stworzonkiem wyglądającym jak skrzyżowanie kota z fenkiem. Towarzyszył mi i Surge od dłuższego czasu. Ani ja, ani klacz nie nabrałyśmy do niego zaufania.
- Pora ruszać, jeśli chcemy dotrzeć na miejsce w tym roku – stwierdziłam. – Chodź, załatwiłam ci transport.
Zaczęłam iść w kierunku wioski, którą odwiedziłam podczas zapotrzebowania na cukier. Przy jednym z drewnianych zabudowań stała wysoka klacz o mocnej budowie i sierści maści ciemnokasztanowatej. Cóż, to nie był mój gust, ale pozostałe konie z okolicy nie sprawiały wrażenia takich, co podołałyby wędrówce – były to albo stare, wolne szkapy, albo potężne pociągowe konie, niezgrabne i prawdopodobnie głośne.
- To Luiza – przedstawiłam Amortencji klacz. – Wybacz, ale nie znalazłam lepszej.
Podążając za nami Surge parsknęła pogardliwie. Nowa „koleżanka” nie przepadła jej do gustu.
<Amortencjo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!