Nieznacznie niosłem jedną z powiek, spoglądając na waderę. Była słodka, kochana... Mój ideał. Uniosłem kąciki pyska w lekkim uśmiechu. Nie zasnęłaby beze mnie, hm? Pierzastym skrzydłem szczelniej okryłem istotę, która darzyłem najpiękniejszym z wachlarza uczuć.
Wyglądała tak spokojnie i niewinnie, leżąc obok mnie. A przecież widziałem na co było ją stać- uratowała mój marny żywot już dwa razy, za co byłem jej wdzięczny.
- Też bym bez ciebie nie zasnął.- odpowiedziałem cicho
Znając mnie, pewnie wierciłbym się, ciągle poprawiał i finalnie nie zmrużył oka przez całą noc, w obawie, że coś mogłoby wejść do jaskini i wyrządzić krzywdę Nifenye. Tym czymś mógłby być byle wypłosz z mojego byłego domu, amator podesłany przez ojca po to, by złamać moją wolę, by wyeliminować "przeszkadzający" czynnik. Fioletowe kule zaczęły krążyć po całym pomieszczeniu. Powoli, niespiesznie, jakby wyszły na spacer. Słodkawa woń róż wyparła zapach wilgoci. Nignantus musiał gdzieś tu być i czuwać. Obstawa godna prezydenta USA, co? Odetchnąłem z ulgą, kładąc łeb blisko pyszczka ciemnofutrej.
- Dobranoc, kochana.
<Nifcia? Wena kaput ;-;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!