17 sty 2016

Od Kalty - Opowiadanie konkursowe

        Pamiętaj, że bycie zwiadowcą to coś więcej niż tylko podpatrywanie poczynań wroga. Na wojnie robisz za mięso armatnie, jesteś daleko przed pierwszą linią obrony. Czujność, skupienie i nie danie się dojrzeć- oto co musisz robić, by przeżyć, kiedy znajdujesz się blisko wroga. Jeden zły ruch, delikatny trzask łamanej gałązki oznacza przymus walki. Śmierć z kłów Bestii nie jest przyjemna. Zwłaszcza wtedy, kiedy rozrywają cię na strzępy. Powoli. Kawałeczek po kawałeczku.- słowa Urazy biegały po mojej głowie w zawrotnym tempie. Wiedziałam, że wybór takiego zawodu wiązał się z ryzykiem, ale dopiero teraz uświadomiłam sobie z jak wielkim. Minął miesiąc od pierwszych ostrzeżeń pochodzących z odległej watahy. Wschodnie strony Veronu od zawsze nie były strzeżone na tyle, by zapobiec kataklizmom, jakie niosły za sobą wojny. Takie pochopne zachowanie zapewne spowodowane było względnym pokojem pomiędzy różnymi rasami, oczywiście nie wliczając ludzi- oni nie przyjmowali istnienia innych stworzeń im podobnych i tych "potwornych", woleli żyć w stanie błogiej nieświadomości i bawić się w łowy na Neutralnych. Sielanka zakończyła się wraz z zauważeniem dziwnego zachowania u Stworzeń Pustkowia. Potem często widywano jeźdźca odzianego w czerń, dosiadającego karego rumaka. Pod wpływem chwili przywódcy wszystkich skupisk postanowili złączyć się w jedno, wielkie stado. Ten stan trwał i nadal trwa nieprzerwanie od miesiąca. Sytuacja była trudna dla wszystkich, no może oprócz maluchów, bo one się wspaniale dogadywały. Na początku często wszczynane były bójki, a panika zaglądała do każdej z jaskiń. Nikomu nie pomagała świadomość, że najświetniejsi wojownicy wystawiani byli na każdej warcie, że co i rusz posyłano to zwiadowców, to szpiegów. Jedynymi, którzy przez cały czas mieli zdrowe umysły, byli Predatorzy- potężna rasa, a jednocześnie cały ród. Przekonania o nich były dwa- albo dziwne stwory, albo niebezpieczni przeciwnicy. Trzymali się w zwartej grupie rodzinnej- wszyscy razem w jednym, roześmianym gronie. Nie angażowali się w kontakty z resztą osób, pewnie woleli towarzystwo swoich bliskich, aniżeli jakiś obcych. Całkowicie ich rozumiałam. Też wolałam zaufanych.
        Wylądowałam najpierw na prawej stopie, potem oparłam ciężar ciała na obu. Biała jak śnieg suknia zawirowała pod wpływem leciuteńkich powiewów wiatru. Zima pełną parą- powiedziałby mój brat. Niestety już go tu nie było. Jego i reszty moich bliskich. To znaczy tak względnie wszyscy zniknęli. Zadarłam głowę w górę. Słońce powoli zachodziło, choć nie wybiła jeszcze godzina siedemnasta. Śnieg powoli spadał z nieba, mieniąc się milionem barw. Pomimo mrozu- nie odczuwałam zimna. Anielska forma pozwalała na wiele, a jednocześnie odbierała prawie wszystko. Chłód, ciepło, pieczenie, łaskotki, większość uczuć- ulatywały ze mnie, jak powietrze z przebitego balonika. Trzask nagich gałęzi, ćwierkanie wróbli. Czekałam. Na co? Na kogo? Po co? To już powinno pozostać moją sprawą. A przynajmniej do pewnego momentu. Cichutkie dzwonienie dzwoneczków, kiedy wykonywałam jakiekolwiek ruchy. Wszystko to składało się na tajemniczą atmosferę. Prychnęłam pod nosem, kiedy zmysły wilcze zmieszały się z ludzkimi. Kolejny powiew wzbił setki płatków w powietrze, tworząc wspaniały wir. Obserwowałam to zjawisko z ukrytym zafascynowaniem, wręcz dziecięcą ciekawością. Wyłączyłam się zaledwie na chwileczkę, zatracając w świecie fantazji. Uniosłam powieki w górę. Ze znużeniem patrzyłam na wyższego ode mnie Upadłego. Na twarzy miał ten swój irytujący uśmieszek, za który każda z dziewczyn dałaby się pociąć. Za to i za noc z tymże kolesiem. Przyznaję, był bajecznie przystojny, ale... No właśnie. Czy tym razem było jakieś "ale"? Pewnie, że tak. Tylko jakoś nie mogłam znaleźć żadnego. Pociągnął za wstążeczkę na mojej dłoni, przyciągając mnie do siebie.
- Stęskniłaś się, Ta-ri?- wyszeptał mi do ucha, pewnie specjalnie akcentując mój przydomek
Pokiwałam twierdząco głową, dzwoneczek na szyi zakołysał się. Bez zbędnych słów. Tyle wystarczyło, by nawet on zrozumiał. Jawny blef, niewypowiedziane kłamstwo nakarmiło wielkie ego jeszcze większego właściciela. Idiota, narcyz, głupek...- wymieniałam w myślach, jakże piękne, określenia jego osoby, dodając te nieco mniej pochlebne. Nienawidziłam tego faceta z całego serca, a jednocześnie czułam do niego coś dziwnego... Jakby nierozerwalną więź, pokrewieństwo dusz i umysłów. Znałam go krótko. Potwornie krótko. Zadurzyłam się w nim? Skądże, prędzej skoczyłabym z najwyższego pietra World Tade Center, o ile przetrwałoby ono do obecnego czasu.
- Wiesz dlaczego tu jestem, prawda? Dlaczego oboje znaleźliśmy się po tej samej stronie, chociaż ja należę do wrogów twoich bliskich.- tu przerwał, by musnąć mój policzek kciukiem- Już czas. Gotowa?
Znów ten nieznaczny ruch głową. Nie można cofnąć czasu, ale możliwe jest zmienienie biegu wydarzeń. Odważnie kroczyłam po granicy. Raz stałam po stronie tych "dobrych", raz dezerterowałam i stawałam się tą "złą". Ale... Nie widziałam żadnej różnicy. Wszyscy byli tacy sami- w głębi serc pragnęli zdobycia władzy nad przeciwnikami. Prymitywne zachowanie, próba przetrwania za wszelka cenę- oto czym mogły pochwalić się istoty kierujące się pierwotnymi zasadami.
         Zewsząd dochodziły odgłosy wrzawy. Elficki, język Pierwszych, anielskie trele... Wszystko to mieszało się ze szczękiem broni. Ci, którzy potrafili posługiwać się bronią palną szukali dogodnych miejsc do eliminacji przeciwników. Kątem oka uchwyciłam widok zabójczyni, która łykała jakieś leki. Przy niej stał kolejny osobnik, który miał brutalnie zakańczać żywot przeciwników. Przykucnął obok niej i zaczął coś mówić, ona tylko przytakiwała. Przyjaźń. Nigdy nie będę jej warta. Wycofałam się pomiędzy drzemiące drzewa. Chwyciłam w dłoń medalik ze srebrnym piórkiem. Oby wypaliło.
         Uśmiechnęłam się do chłopaka. Oparłam dłoń na miękkim materiale jego koszulki, czując wyraźnie zarysowane mięśnie. Upadły, bo nie zdradził mi swojego imienia, patrzył na mnie tak, jakbyśmy mieli więcej się nie spotkać. Możliwe, że tak będzie. Mimo wszystko będzie mi go brakowało. Wzbiłam się, ciągnąc tajemniczego jegomościa za sobą. Machnął kilka razy skórzastymi skrzydłami, szybko mi dorównując. Pośpiech był niezbędny. Niestety. Lodowate powietrze szczypało mnie w twarz. Leciałam tyłem do słońca, a i tak miałam spore problemy z widocznością. Promienie po prostu odbijały się od śniegu w dole. Szybciej. No szybciej... Gdzie to jest...? Trzeba powstrzymać szaleńczy pęd ku końcowi.
          W pewnym momencie towarzyszący mi chłopak szarpnął mnie w bok. Zdezorientowana zaczęłam spadać w dół razem z nim. W ostatniej chwili udało mi się poruszyć skrzydłami i bezpiecznie wylądować w... szczelinie pomiędzy wrogo do siebie nastawionymi oddziałami. Przywódcy Północy, Południa i Zachodu- kolejno Ortus, Uraza oraz Faeri- patrzyli się na mnie zimnym wzrokiem. Spojrzałam w oczy samicy alfa Niebieskiej Zorzy, szukając w nich czegoś ciepłego. Na nic to się nie zdało. Upadły przylgnął plecami do moich pleców i splótł palce obu naszych dłoni.
- Przestańcie!- powiedzieliśmy jednym głosem
Echo rozniosło to jedno słowo po całej nizinie. Rozległy się szepty po stronie "prawych". Ci drudzy stali niewzruszeni, nadal gotowi do walki. Nie widziałam ich, ale czułam bijące od nich aury. Strach, niezdecydowanie, żądza zemsty- to wszystko mieszało się ze sobą, tworząc dziwny misz masz.  Głos zabrał przywódca rodu Predatorów. Oschłym, zdecydowanym tonem wypowiedział słowa, które nadal tkwią mi w pamięci i przez które wspomnienia tamtych chwil powracają.
- Raten, zabij zdrajczynię. Reszta do ataku. Zgładzimy plugawiących.
Poczułam, jak cała krew odpływała mi z twarzy, jak chłopak za mną napina mięśnie. Lęk przeszył mnie na wylot, zaś strzała posłana przez kotowatego mocno utkwiła mi w brzuchu. Czyjeś silne ręce uratowały mnie przed upadkiem na śnieg. Białe podłoże splamione zostało moją krwią. Zdążyłam jeszcze zobaczyć coś, co naprawdę chciałam. Twarz Upadłego nagle stała się wyraźna, a rysy miała piękne...
- Hae...- wyszeptałam i coraz słabszymi dłońmi ujęłam jego twarz
Uśmiechnęłam się na tyle, na ile mogłam. Gdzieś z oddali dobiegał przerażający krzyk pełen rozpaczy. Elizabeth... Przecież wszystko jest dobrze. Mój brat się mną zaopiekuje. Nie zostawi mnie. Nie teraz, kiedy znów połączyło nas przeznaczenie.- chciałam powiedzieć, lecz nie mogłam. Głos ugrzązł mi w gardle, na widok płaczącego ciemnowłosego. Zaśmiałam się cicho. Przecież chłopcy nie powinni płakać, nie wypadało nawet teraz. Nagle wchłonęła mnie ciemność. Wszystko odpłynęło hen daleko za horyzont.
          Zakończyłam swoją spowiedź. Nie miałam ochoty opowiadać co było dalej. Wojna zakończyła się klęską obu stron, czyli tak zwanym "remisem". Czwarty Jeździec Apokalipsy wycofał swoje wojska. I tyle. Podniosłam się do siadu, uważając, by nie naruszyć opatrunku. Jeszcze tego by brakowało, żeby szwy puściły i trzeba by mnie szyć od nowa. Ciekawskie małolaty nadal wgapiały się we mnie jak w jakiś obrazek.
- Koniec przedstawienia. Won, chcę odpocząć.- warknęłam
Może byłam jeszcze trochę zbyt rozdrażniona, ale kto by mi się dziwił? Ponownie opadłam na puszysty kocyk.

2 komentarze:

Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!