Wszystko mnie bolało, gorzej niż przy zwykłych starciach z tego typu przeciwnikiem. Pewnie mają nowe zabaweczki, pomyślałem, trzeba będzie się przyzwyczaić. Byłem głupi, wdając się w walkę z Archaniołami akurat teraz. Moje siły nie zregenerowały się dostatecznie po ostatnich potyczkach. Gdybym to był tylko ja- spokojnie pozwoliłbym umrzeć ciału, lecz w niebezpieczeństwie znajdowała się też Nifenye. Gdyby ucierpiała, gdyby umarła... Nie wybaczyłbym sobie tego! Nie wybaczyłbym i inni by tego nie zrobili. Jakimś cudem odnalazłem jakieś szczątki energii. Może mniej, by zabić Anioła, jednak może udałoby mi się go ogłuszyć na jakiś czas. Biały podniósł z kamiennej posadzki swój oręż w postaci broni palnej, uderzająco podobnej do karabinów typu AK. Kamienna twarz, pewne ruchy. Wyprostował się i... nagle wygiął, przybierając pozę łuku. Gałki oczne wywróciły mu się białkami do przodu, jakby opętał go jakiś zły duch. Ale to było niemożliwe, nie w stanie, w jakim ja się znajdowałem. Uniesiona ręka drżała mi lekko, kiedy, w iście ślimaczym tempie, wstawałem. Chciałem sprawić mu ból taki, jakiego nigdy nie będzie dane mu zapomnieć. Niestety nawet ja nadal miałem ograniczenia, jakie stawiała cielesna powłoka. Zacisnąłem wysuniętą dłoń w pięść, zaś Anioł zawył głośno. Kundel, szydziłem z niego w myślach, właśnie tak, wyj do księżyca, kundlu. Tylko tyle teraz możesz robić- pokutować za wszystko zło, które wyrządziłeś. Chwiejnym krokiem znalazłem się przy dziewczynie. Wysilając się, ująłem ją i podniosłem. Nie ważyła zbyt wiele, ale teraz nawet najmniejszy ciężar stawał się wręcz przytłaczający. Męczennik upadł, kiedy przestałem kontrolować płynącą w nim krew. Martwy? Nie. Nieprzytomny? Miejmy nadzieję, że tak. Ruszyłem do wyjścia, z ledwo żywą kobietą trzymaną na rękach. Przyciskałem ją lekko do swojego ciała, w obawie, że mógłbym stracić czucie w kończynach i po prostu upuścić ją. Tym samym wyrządziłbym jej kolejną krzywdę, kolejny niepotrzebny ból. Falowane kosmyki włosów opadły mi na czoło. Wcześniej, podczas starcia zmuszony zostałem do przybrania właściwej, człowieczej formy- około dwudziestoletniego chłopaka. Wyszedłszy na ulicę, w duchu dziękowałem za brak ludzi. Skręciłem w prawo, potem szedłem już prosto. Niektóre z latarń ulicznych co chwilkę traciło dostęp do prądu albo po prostu przepalały się żarówki. Zimno- oto co aktualnie rejestrowały wszystkie moje zmysły. Zamrugałem kilka razy, odpędzając natrętne mroczki. Co i rusz potykałem się o własne nogi, za każdym razem wolniej reagując. Obraz nędzy i rozpaczy. Nifenye uniosła nieznacznie powieki, równie szybko je opuszczając.
- Śpij, wszystko będzie dobrze.- wyszeptałem ochrypłym głosem
A przynajmniej chciałbym, by tak było, dokończyłem już we własnym umyśle. Wzrokiem szukałem jakiegokolwiek schronienia. Jedynym względnie spokojnym wydawała się być prawie dwumetrowa wnęka między blokami. Wcisnąłem się tam, uważając na kobietę. Oparłem się plecami o ścianę, zjeżdżając powoli w dół. Wyczerpałem swój limit, dopiero to do mnie dotarło. Że też zebrało mi się na granie superbohatera... Moja towarzyszka spała mi na kolanach, oparta o klatkę piersiową. Zdjąłem jeszcze płaszcz i przykryłem nim śniącą. Przynajmniej jej było i ciepło, i względnie wygodnie. Uśmiechnąłem się pod nosem, również odpływając do krainy Morfeusza.
<Nifenye?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!