Rozwinąłem skrzydła i ruszyłem ku górze. Wędrowałem nad chmurami oraz terenami watahy sprawdzając granice, czy nie mamy nieproszonych gości. Latałem w kółko do czasu gdy zgłodniałem. Udałem się na ląd, w miejsce gdzie było pełno zieleni. Z traw wystawały tylko łby zwierzyn. Złożyłem skrzydła i podszedłem do jednej z nich. Westchnąłem raz, dwa, trzy razy, napiąłem mięśnie, pazury wbiłem w ziemię i zagryzłem szczękę.
Ruszyłem za niejaką- słabszą sarną. Byłem od niej zaledwie dwa metry.. miałem już skakać gdy nagle z boku pojawiła się jakaś wadera. Zamiast skoczyć na zwierzynę skoczyła na mnie. Lekko rozdrażniony przymrużyłem oczy.
-Zejdź ze mnie, rozwydrzony bachorze. - Warknąłem. Wadera sama była zdziwiona, że nie zdołała naskoczyć na sarnę. Spojrzała się na mnie zamyślona a w jej oczach widać było gniew.
-Bachorze? Kpisz sobie? - Zsuwając swoje ciało usiadła obok. Wstałem i otrzepałem się.
-Nie masz co robić, tylko skakać na polujące wilki? W ogóle kim jesteś? - Syknąłem spod nosa obserwując waderę. Mój gniew się nie utrzymał długo, po krótkim czasie uśmiechnąłem się. Przeprosiłem także za uniesiony głos wobec niej i grzecznie się przedstawiłem.
<Urazo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!