Domek robił spore wrażenie. Wznosił się na wysokim drzewie, co już było sporym wyczynem w sztuce budownictwa. Kahir przyspieszył i pierwszy zaczął wspinać się po krętych schodach. Ruszyłam za nim, jednak zatrzymałam się przy pierwszym ze stopni. Popatrzyłam w górę. Na każdym schodku widniały wyraźne ślady krwi. To źle wróży-pomyślałam. Zaczęłam jeszcze bardziej martwić się o towarzyszącego mi basiora. Ten zdawał się ignorować fakt o krwawiącej ranie, zupełnie jakby jej nie było. Może więc zwyczajnie dramatyzowałam na temat owego urazu? Przeskoczyłam kilka stopni, usilnie unikając kontaktu z ciemnoczerwoną cieczą. Za którymś razem moje starania spełzły na niczym i wdepnęłam przednią łapą w posokę. Skrzywiłam się przy tym i wyszeptałam niemiłe przekleństwo. Nareszcie mozolna wspinaczka dobiegła końca. Reho otworzył drzwi i wszedł do środka, a ja zaraz za nim. W pomieszczeniu panował półmrok, pojedyncze promienie słońca wdzierały się przez okna. Sam pokój urządzono dość skromnie. W rogu leżał stalowoszary koc w czarną kratkę. Było też kilka półek i szafka. Na większości z nich leżały różne szpargały, ozdoby i dziwne przedmioty.
- Wiesz Kahir... Lepiej, żebym obejrzała ranę.- zaproponowałam- Dalej krwawi.
- Przestanie.- odparł
- Proszę...
- Jesteś uparta.
A jednak odpuścił. Położył się na kocu i rozprostował skrzydło, ukazując obrażenie. Ponownie przybrałam formę niewysokiej kobiety. Uklęknęłam i uważniej zaczęłam oglądać dziurę w tkance. Wyglądała paskudnie i, na moje oko, jeszcze godzina lub dwie zwłoki, a wdałoby się zakażenie.
- Paskudna...- wymruczałam pod nosem- Nie polatasz sobie przez tydzień albo nawet dłużej. Potrzebuję bandaży i leków... Za chwilę wrócę.
Zignorowałam kompletnie komentarz Kahira i wyszłam z domku. Biegiem ruszyłam do swojej jaskini, o lataniu nie było mowy, las był zbyt gęsty jak na szybki lot. Zresztą droga w obie strony nie była długa i już po kilku minutach wracałam z niewielkim plecakiem. Pchnęłam drzwi łokciem i weszłam do domu basiora. Nadal leżał na sporych rozmiarów materiale. Znów rozłożył zranioną kończynę. Wyciągnęłam z plecaka maść odkażającą oraz szerokie bandaże.
- Będzie bolało jeszcze gorzej niż teraz.- oznajmiłam
Wzięłam na dłoń sporą ilość lepkiej mieszanki ziół i rozsmarowałam ją na ranie. Dotąd zielona maść zaczęła powoli stawać się przezroczysta, a zaraz potem czerwona od krwi.
- Weź trochę delikatniej może!- warknął
- Cicho, przecież robię to najdelikatniej jak się da.
Zabrałam się za zabandażowanie. Kolistymi ruchami okręcałam materiał wokół skrzydła. Co jakiś czas przerywałam czynność, słysząc prośby, a raczej żądania Hakiego o mniej bolesne opatrywanie. Raz nawet naszła mnie ochota, by trzasnąć go w łeb, jednak powstrzymałam się.
- No, skończone.- oznajmiłam- Zmiana opatrunku za... hm... Jak będzie nadal krwawić, to za godzinę.
<Kahir? Ave pielęgniarka i opiekunka XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!