Zgrzeszyłam.
Robiłam to przez całe życie i tak pozostanie.
Nie zasłużyłam na ich odpuszczenie.
Równowaga została zachwiana przez odgłos kroków na popękanym bruku. Przyjaciel, a może wróg? Spieszył się, słychać to było po nierównym tempie… truchtu? Najwyraźniej przerywanego od czasu do czasu. Czyli nie był to nikt z moich. Opcja ,,a”- obcy na horyzoncie. Opcja ,,b”- ktoś z watahy. Tylko kto? Większość trzymała się ode mnie z daleka, snując niezwykle kreatywne teorie na temat ,,Kim jest Epsilon?”. Niektórzy mogliby nawet napisać o tym powieść. Westchnęłam ciężko, uważnie stawiając stopy na ziemi, by powrócić do naturalnej pozycji. Czułam się taka lekka. Uniosłam powieki, wbijając wzrok zimnobłękitnych oczu w sporych rozmiarów przybysza. Blondyn sapał, jak lokomotywa, w której piec rozpalono do czerwoności. W sumie tak samo też wyglądał. Skąd on tu…
- Uraza mnie przysłała- wychrypiał przez wyschnięte usta.- Masz…
- Weź się najpierw napij, hm? Bo jeszcze mi tu padniesz. A jakoś dzisiaj nie mam ochoty na grzebanie trupów- wskazałam na butelkę wody mineralnej.
Dopadł się do niej, jak wygłodniały zwierz. Przewróciłam oczami, widząc jak pochłonął dobrą połowę picia za dwa i pół Rubinu. Zapamiętać: ścigać kiedyś młodego za piciu, jak Reika za moje małe słoneczko.
- Tak właściwie, to jak cię zwą?
- Tetsu.
- No więc, Tetsu, po cóż przywlokłeś tu swoje zwłoki?
Ten zaczął się na mnie gapić, jak ciele na malowane wrota. Zapomniał? No bez takich mi tu! Najpierw bezczelnie wparował mi tu, podczas swoistej medytacji, a teraz powód takiego działania raczył wypaść mu z głowy?
- Alfa kazała przekazać, że musisz wytropić jakiegoś flendera i przynieść fiolkę jego krwi, czy coś w tym stylu. Podobno to bardzo ważne, bo jakiś smok tego potrzebuje. Ogólnie spore zamieszanie było o niego i wybywają też po inne przedmioty. Ej! Gdzie idziesz?! Epsilon!
- Moon, do kurwy nędzy! Mam imię, geniuszu!- warknęłam na odchodne.- Za wodę oddasz mi po powrocie!
Daniel raczej nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że Uraza dała mi takie, a nie inne zadanie. Zrobił się ostatnio jakiś taki… nadopiekuńczy, strasznie się o mnie trząsł za każdym razem, kiedy mieliśmy iść ,,do roboty”. Włożyłam ręce do kieszeni spodenek, całkowicie ignorując darcie ryja tego… jak mu tam było… kij z imieniem. Ochota na towarzystwo przeszła mi wraz ze ,,wspaniałą” wieścią. A idźta wy wszyscy w pierony ruskie! Jedyny wolny dzień w tygodniu i oni każą mi harować! Tylko, w sumie, co miałam innego do zrobienia? W duchu przeklęłam się za swoją obowiązkowość, która ni jak nie pozwalała mi na słowo sprzeciwu przeciwko decyzjom dowódcy. Nawet tym grożącym trwałym kalectwem, może śmiercią. Pierwszy raz obawy przejęły kontrolę nad moimi myślami, automatycznie tworząc najgorsze z możliwych scenariuszy.
☾
,,Teraz jestem sam w przebaczeniu
Wierzący i ślepy
Zapomniana niewinność
Zostawiam to wszystko za sobą
Żeby zrozumieć, że nawet
Anioły nigdy nie umierają”*
Jestem machiną zniszczenia. Czy ktoś dałby radę mnie powstrzymać? Cienkopisem, drobnymi literkami nakreśliłam kilka zdań na nadgarstku. Był to mój rytuał. Coś, co przygotowywało mnie do walki. Coś, po czym mogliby rozpoznać mnie, gdybym poległa. Poganiana przez zniecierpliwionego Kalana, wcisnęłam się w długi, ciemny płaszcz, zarzucając przy tym kaptur na głowę. Pogrążyłam się w mroku własnego jestestwa. Otulona pasami, uspokojona przez przyjemny chłód stali noży, sztyletów, czy nawet sporych rozmiarów karabinu, wyszłam przed dom. Już wcześniej uprzedziłam moją podopieczną, która na początku nie chciała puścić mnie samej z elfem. Obie w tak krótkim czasie stałyśmy się sobie bliskie, temu nie mogłam zaprzeczyć, lecz praca to dla mnie świętość. Udałam więc wtedy obojętność, by obu nam było łatwiej się pożegnać. Ale tylko na chwilkę. Żeby nikt nie zdążył zatęsknić za ważną osobą. Żeby się nie martwił ani Dan, ani Ami, ani ktokolwiek, do którego życia wepchnęłam się z butami, kto polubił tego smarkacza, jakim według niektórych byłam. Gdyby tylko znali prawdę… Postawny mężczyzna rzucił mi kluczyki do jednej z Yamah i niewielką słuchawkę bluetooth, którą od razu włożyłam do ucha, później mogłabym zapomnieć. Swoją drogą, jak udało mu się w tak krótkim czasie skombinować taki sprzęt? Rzuciłam mu pytające spojrzenie, zaraz potem chowając twarz za zasłoną kasku. Wyuczonym ruchem wsiadłam na ,,sto dwudziestkę piątkę”. Potem wszystko poszło tak, jak zawsze przy początkach tego typu wypraw- sprawnie. Jednak minuty zaczęły mi się dłużyć. Zmieniający się krajobraz powoli nudził. O tej porze przyzwyczajona byłam raczej do snu, o czym organizm postanawiał od czasu, do czasu przypominać. Ziewnęłam dość głośno.
- Ty mi tu nie przysypiaj, głupia!- elf wydarł mi się do prawego ucha.
- Zamknij mordę, jest dobrze- odgryzłam się.- A właściwie, to gdzie jest to leże?
Wolałam wiedzieć. Cóż, czasami to on przejmował inicjatywę i robił za przewodnika, choć na co dzień raczej było na odwrót. Nie to, żebym mu nie ufała, czy coś, ale wewnętrzny głos mówił wyraźnie ,,To wszystko idzie zbyt gładko, nawet jak na pierwsze kroki. Czy aby powinnaś mu wierzyć?”. Zacisnęłam usta, nadal oczekując odpowiedzi.
Cisza.
Cholerna cisza, jak makiem zasiał. Zaczęłam wpatrywać się w ciemną postać, jadącą tuż przede mną. Co go opętało? Zwykle nawet za dużo gadał.
- Góry- odezwał się- tam, gdzie swoje siedziby mają smokowcy. Po części pomagamy też im w pozbyciu się tych bestii.
- Przypominam ci, że ja mam zabić jednego flendera, nie całe stado. Los smokowców mi wisi i powiewa, jak tobie ,,ptaszek” podczas kąpieli. Nie płacą, to nie dostają spokoju od swoich dobrowolnych sąsiadów, jasne? Ty rób co chcesz, ja zamierzam wykonać swoje zadanie, wrócić do domku, schować się pod kocykiem i trwać tak przez najbliższy tydzień. Chcę w końcu mieć spokój, cały świat w dupie, rozumiesz? Czy mam panu Pomagam Innym Za Friko powtórzyć?
- Zrozumiałem- stwierdził, zgaszonym tonem.- Ale skąd wiesz, że mi powiewa podczas kąpieli?!
- A co, może nic tam nie masz?
Odpowiedział milczeniem. Czasami miałam ochotę porządnie przyłożyć mu w ten pusty łeb, żeby zrozumiał, że takie bezinteresowne pomaganie prowadziło tylko do wyzysku. Musiałam oszczędzić mu tej przykrości, bo kiedyś naprawdę by się przejechał. To właśnie stało się ironią XXI wieku- dobrowolna pomoc postrzegana była jako coś złego. Skręciłam w lewo, idąc jego śladem. Drobne kamyczki zazgrzytały pod ciężarem maszyn, gdzieś przy jednym z końców mojego pola widzenia coś czmychnęło, pogrążając się w mroku nocy. Księżyc na chwilkę wyłonił się zza chmur, oświetlając skalistą drogę, prowadzącą wgłąb gór. Skrót. Głazy rzucały długie cienie, na naturalnych ścianach tańczyły ciemne kontury. Wszystko to tworzyło obraz zarazem piękny oraz przyprawiający o nieprzyjemne dreszcze. Podobno gdzieś tutaj, już przy tej granicy mogły czaić się ni to wampiry, ni to demony. Stwory, których bał się każdy, nawet ten, który wcześniej nie znał pojęcia słowa ,,strach”.
- Welcome to the hell- rzekł jasnowłosy chłopak.
☾
Coś spadło w dół, kiedy akurat starałam się iść cicho. Wymieniłam w myślach kilka soczystych przekleństw, tym razem skierowanych do samej siebie. Jak wiadomo, nie należałam do najspokojniejszych i najbardziej cierpliwych istot na tym parszywym świecie. Na razie jeszcze mogłam pozwolić sobie na taki luksus, jakim było mówienie, choćby i do samej siebie. Ten tamten robal akurat wypruł na przód, jak Formuła 1, ani myśląc poczekać na mnie i moje [może i długie przy moim wzroście, ale jednak krótsze od jego] nogi. Przewodnik się znalazł, co nawet nie czekał na kogoś, kto zapewniał mu stały przypływ gotówki. Drań jeden jeszcze tego kiedyś pożałuje. Wymacałam dłonią stabilny kawałek skały, zaciskając na nim palce. Noga… ręka… noga… ręka… powtarzałam w myślach, jak mantrę, byleby nie spaść z tych stu metrów i ani mi się waż patrzeć w dół, biała idiotko! Raczej powinnam przystopować, bo jeszcze nabyłabym osobowość wieloraką, czy inne dziadostwo psychiczne tego typu. Za to zadarłam głowę w górę, co okazało się zbawienne. Jeszcze kawałeczek… Dźwignęłam się na rękach, wślizgując na ,,stały ląd”. Wręcz zaczęłam przytulać się do twardego podłoża, dziękując wszystkim świętym za bezpieczne dotarcie. Może lepiej jeszcze nie, skoro to dopiero połowa zadania. Nie kuśmy losu, oj nie. Z policzkiem na zimnej, zastygłej lawie wulkanicznej, gładząc ją palcami, mruczałam czułe słówka. Mimo wszystko byłam do dupy, jeśli chodziło o wspinanie się na szczyty. Góry, to nie moja bajka i nikt nie miałby takiej mocy, by wmówić mi inny stan rzeczy. Zimno, głucho, nawet kamyczek mógł cię wyautować z gry- normalnie piekło na Ziemi. A do tamtych okolic akurat nikt raczej nie chciałby wracać. Do stanu względnej normalności przywrócił mnie Kalan, dźwigając te moje pięćdziesiąt kilogramów, wyklinając przy tym gorzej ode mnie. No proszę, uczeń nareszcie przerósł mistrza. Tylko w tym przypadku to dobrze świadczyło o obu stronach? Tak, czy siak zostałam dumną ,,matusią” pewnego niecenzuralnego, upartego, wrednego drowa. Wdał się we mnie. Wspaniałość aż biła od naszej dwójki. Chociaż istniała opcja, że był to po prostu dym z japy jakiegoś przerośniętego gada. Z dwojga złego lepszy smok, niż rozwścieczony towarzysz. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, do czego zdolny był ten niepozorny typek. Rozzłoszczony Kali, to niebezpieczny Kali. Niektórym nie powinno się pozwalać na dziedziczenie mocy po obojgu rodziców albo po tym potężniejszym. Oczywiście jeśli się ich miało. Inaczej specjalne umiejętności dostawało się ,,w prezencie” od swojego stwórcy. W pierwszym i w drugim przypadku nie miało się wpływu na to, jacy powstaniemy. Ostatecznie pozostawało jedynie żałowanie tego, kim się staliśmy, prawda? Przeskoczyłam nad szczeliną, głuche echo rozległo się po najbliższej okolicy. Gdzieś dalej coś zawarczało, jakby upominając o umownej ciszy nocnej. Tylko, czy tutaj ona miała prawo istnieć? Ogłuszający pisk mordowanego zwierzęcia rozwiał wszelkie wątpliwości. Podwinęłam rękaw, wgapiając się beznamiętnie w cyfrowy zegarek.
02:43
Leciała czwarta godzina, zostało dwadzieścia.
Chaotycznym, nerwowym ruchem zaciągnęłam czarny materiał aż do kłykci. Gdzie ten cholernik mnie prowadził? Nabierałam co raz większych podejrzeń co do jego orientacji w tym terenie, ale też prawdziwości informacji, które niezwykle szybko udało mu się zdobyć. Albo przepłacił, albo dał się wkręcić. Machnięciem ręki przywołał mnie do siebie, samemu w ułamku sekundy znikając. Z-zostawił mnie? Na robienie jaj mu się zebrało, no nie w takim momencie, nie w takich warunkach! Noga zsunęła mi się w dół, kiedy podeszłam do miejsca ,,wyparowania” rycerzyka w umorusanej zbroi. Runęłam w dół jak długa, boleśnie obijając sobie tylne półkule. Przygryzłam wargę, zduszając krzyk. Przy okazji rozwaliłam sobie bliznę na nadgarstku. Z rany zaczęła powoli ciec krew, jakoby kpiąc sobie ze mnie i z mocy. Piekło potwornie. Zacisnęłam pięści, zmuszając się do wstania po ,,rajdzie”. Całe szczęście, że skończyło się tylko na kilku siniakach i poharatanej skórze. Zawsze któryś z noży mógł wydostać się i wbić w nogę, przecinając przy tym tętnicę na pół. Przynajmniej świat miałby jeden problem z głowy. Rozejrzałam się po… podziemnym pałacu. Ciemność przecinana była co parę metrów przez pochodnie. To tu mieszkała cała armia flenderów? Cywilizacja. W głowie zapaliła się lampka, oślepiająca jaskrawą czerwienią.
- Nie mówiłeś, że…
- Sam nie wiedziałem, uwierz. podobno miała być to jama, a nie podziemny kompleks. Ech… Chyba musimy się rozdzielić, co nie?
- Ocipiałeś? Chcesz mnie zostawić samą w tym bagnie?- syknęłam cicho.
- Moon, nie czuję się tu dobrze, tak samo jak ty. Nie jesteś jedyną, którą mogą dorwać i zabić... Boję się śmierci tak samo, jak i ty. Tu nie ma większej różnicy.
- Po wszystkim spotkamy się tutaj- zadecydowałam za nas oboje.
Wyprułam do przodu, chcąc mieć już wszystko z głowy. Nacisnęłam klamkę pierwszych-lepszych drzwi. Ustąpiły, ukazując pokój pełen luster, w których odbijała się sylwetka jasnowłosej kobiety. Wahając się weszłam do środka. Moje cele podobno miały być ogniwem pośrednim pomiędzy demonami, a wampirami, więc dlaczego ona wyglądała tak, jak… człowiek? Podniosła się ze staromodnego fotela. Jej błękitna suknia zaszeleściła, kiedy dama zbliżała się do mnie, powoli wyłaniając z cienia. Na idealnej, nieco podłużnej twarzy widniał wręcz rozbrajający uśmiech, najbardziej życzliwy, jaki kiedykolwiek miałam okazję ujrzeć. Przerażenie zawładnęło moim ciałem, nie pozwalając na wykonanie nawet najmniejszego gestu. W tysiącu zwierciadeł widać było dwie niemalże identyczne istoty, wyjęte z różnych epok. Te same ciała, rysy. Czy tak właśnie wyglądałam na samym początku? Nieskalana grzechem, ni człowieczą ręką? Wpatrywałam się w nią, nie mogąc znaleźć żadnego logicznego wyjaśnienia na tę sytuację. Prawdą było to, że podobno każdy gdzieś na świecie miał swojego sobowtóra. Przekonałam się o tym w tej właśnie chwili. Przyjemnie ciepłe dłonie znalazły miejsce na moich ramionach, lekko ściskając mięśnie twarde jak stal. Zmusiła mnie, bym popatrzyła na samą siebie. Teraźniejszą i przeszłą. Starałam się wyrwać, przysięgam, lecz ona o dziwo była silniejsza. Nie, nie fizycznie. To jej nienadszarpnięta trudami życia psychika wygrała z tym, co zostało po mojej. Cichutki dźwięk dzwoneczków rozbrzmiał w pomieszczeniu. Znałam go i to nad wyraz dobrze. Towarzyszy mi przez jedno z wcieleń. Ta cicha melodia, wraz z niewielkim przedmiotem zaczepionym o śnieżne włosy. Powoli zatracałam się w tej dziwnej sytuacji, zapominając o reszcie świata. Bliscy zdawali się istnieć gdzieś daleko, gdzie nigdy bym nie dotarła.
Przypomnij sobie.
Głos mój, czy jej?
Otuliła mnie mgła zapomnienia.
☾
Słońce grzało niemiłosiernie, lecz biegłam, ganiając się z innymi dziećmi. Malutka. Nieświadoma niebezpieczeństw świata. Chciałam się tylko bawić i bawić. W nieskończoność. Liście lipy przyjemnie szumiały, rozsiewając świeży zapach, grając koncert z resztą sadowych drzew oraz krzewów. Niewiedza była doprawdy piękną rzeczą. Iken pacnął mnie w rękę, krzycząc ,,Berek!”. Rzuciłam się za grupką rozbieganych dziesięciolatków, śmiejąc się wraz z nimi. Wtedy też osoba, którą uważałam za matkę, zawołała całą naszą gromadę do domu, na posiłek. Obraz zaczął się zamazywać, blednąć. A ja głupia próbowałam łapać się go resztkami sił, nie mając zamiaru pozwolić na odejście tych cudownych wspomnień. Na próżno.
☾
Druga ja zniknęła, zaś na jej miejscu pojawił się najohydniejszy stwór, ze wszystkich przeze mnie widzianych. Podarte ubranie wisiało na nim, jak na wieszaku. Skóra barwą przypominała rozżarzony węgielek, pękając w wielu miejscach. Nieciekawy widok, naprawdę. Masywna gęba, bo ni to twarz, ni to pysk, znalazła się niebezpiecznie blisko mojej szyi, gotowa do zanurzenia w niej ostrych, acz niewielkich kłów. Do kurwy nędzy, jeszcze kilka sekund i mnie zeżre, panikowałam w myślach. Kończyny miałam jakby sparaliżowane, uśpione kołysanką przerażenia. Już od bardzo dawna nie miałam okazji wpaść w tego typu stan. Otępienie. Patrzyłam jak głupia, kiedy flender powoli zsunął ze mnie ciężki płaszcz, by ułatwić sobie drogę do posiłku. Spróbowałam poruszyć ramieniem- na nic. Cholera jasna, czy on coś mi wstrzyknął podczas transu? Oby nie, oby nie… Inaczej już po mnie. Przełknęłam głośno ślinę, czując jego obślizły jęzor, dotykający mojej skóry, zatrzymujący się na każdym z jasnych wybrzuszeń. Nie dość, że zabójca, to jeszcze zboczeniec. Oderwał się dopiero wtedy, kiedy za drzwiami ktoś przebiegł, drąc mordę na cały regulator. Baka.
- O kurwa, kurwa! Nie waż się mnie tykać, ty pojebie!- słychać było basowy głos.- Moon, gdzie jesteś?! Ratuj!
Nie mogłam się powstrzymać przed wyobrażeniem sobie tego pseudo potężnego maga, wiejącego przed rozwścieczonym stadem węglowych stworzeń. Zaśmiałam się na głos. Jaką on musiał mieć minę! Ale zaraz… Nie byłam w lepszej sytuacji, niż on. Ironia losu. Tym czasem oprawca znów zabrał się do tego swojego rytuału przedposiłkowego. Bycie oblizywaną i obwąchiwaną ze wszystkich stron nie było zbyt fajnym uczuciem. Co ja mówię! Było nieprzyjemne. I ten cuchnący oddech, jakby niedawno zjadł szczura. Ble. Ostre pazury wbiły się w mój brzuch najpierw płytko, sunęły w górę. Powoli, niespiesznie. Delektował się moim cierpieniem. Zacisnęłam usta, nie chcąc dać mu tej chorej satysfakcji. Co z tego, że paliło, że miałam ochotę sama zabić się, byleby przestało boleć. To, co wtedy czułam było nie do opisania. Przy tym tir łamiący po kolei każdą z kostek, miażdżący organy wewnętrzne to pikuś. A to dopiero początek. Na oko centymetrowej głębokości cięcia. Za mało, by uśmiercić, za mało, by wypruć wnętrzności. Przez dziury w koszulce widziałam, jak krew sączyła się strumieniami.
Kap… kap… kap…
Jedna kropla za drugą rozbijały się o marmurową posadzkę. W którymś momencie zasłabłam, walnęłam kolanami o podłogę, sycząc przy tym głośno. Ku mojemu zdziwieniu monstrum zrobiło to samo, dodatkowo łapiąc się za masywny łeb. Dlaczego?- to pytanie odbijało się echem w mojej głowie. No właśnie. Dlaczego tak nagle? Cicha muzyka nabierała głośności. Telefon. Czyżby ten parszywiec nie lubił głośnych dźwięków? To by wyjaśniało reakcję na krzyki Kalana. Na czworakach podpełzłam do targanego konwulsjami pseudowampira i, wyciągnąwszy krótki sztylet, wbiłam go tam, gdzie powinien znajdować się mózg. Trysnęło coś fioletowego, plamiąc wszystko wokół. Krew? Drugą, jeszcze bardziej trzęsącą się dłonią, odnalazłam niewielką, szklaną fiolkę. Przyłożyłam ją do miejsca, z którego wydobywała się ciecz. Zdążyłam jeszcze zamknąć pojemniczek, zaraz potem zrobiło mi się ciemno przed oczami i padłam obok swojego oprawcy.
☾
Sen? Wszystko mnie bolało. Po opuszczonych powiekach tańczyły cienie ludzi. Wataha? Wysiliłam się, otwierając oczy. Już po zapachu medykamentów zdążyłam domyśleć się, że trafiłam do szpitala. Szaroskóry mężczyzna wyleciał z pokoju jak oparzony. Kal… To go nie dorwali? Szczwana bestia, chyba mnie uratował. Bandaże na brzuchu uniemożliwiły mi wstanie, niech je ktoś zdejmie! Do tego kroplówka. Czym sobie na to zasłużyłam? Nie mogłam już skonać?!
- Moonci!- pisnęła Nifka, jej głos mogłabym rozpoznać wszędzie.- Daniel, chodź! Obudziła się!
- Fiolka- sapnęłam.- Dla Urazy…
- Dostałam ją, Śpiąca Królewno- zaśmiała się blondi, wchodząca zaraz za moim miśkiem.
Opadłam ponownie na puszystą poduszkę. Przynajmniej tyle dobrego z tego wyszło, że zwierzaczek chyba wyzdrowiał. Zrobiło się nieco tłoczno, więc jakaś gburowata pielęgniarka za karę wyrzuciła gości, wręcz każąc im iść w pierony. Cuttle jeszcze chciała się z nią awanturować, ale szamanka w porę odciągnęła bojowo nastawioną niebieskowłosą. Wyjątkowo nie naskoczyłam na tę nieprzyjemną babę, wyglądającą jak jakaś mocno wysuszona rodzynka, gdyż zabrała się za faszerowanie mnie kolorowymi tabletkami. Mruczała coś pod nosem o dodatkowych badaniach i o moim szczęściu w nieszczęściu. ,,Jeszcze chwila i pewnie by się pani wykrwawiła na amen, a tak to kolega panią znalazł” ględziła na okrągło. Niech ona już stąd pójdzie!
* Black Veil Brides ,,Goodbye Agony”
Łał... Moon, Ty to masz talent! Wszystkie Twoje opowiadania są wprost niezwykłe! Ze względu na fabułę, lecz także bogaty zasób słownictwa i nie tylko! Podziwiam! Masz w planach zostać pisarką? XD :D
OdpowiedzUsuńOsobiście nie uważam się za wielki talent pisarski, ale dziękuję za komplement ^·^
UsuńMyślałam nad książką o tematyce postapokaliptycznej, więc... no... Nie wiem, czy byłabyś zainteresowana xD
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńChętnie, chętnie :3
UsuńWbrew pozorom lubię takie tematy XD
Właśnie, kiedy będzie pierwszy rozdział? xD
UsuńAno, chętnie przeczytam :3
OdpowiedzUsuńJestem molem ksiązkowym, każda książka jest dla mnie dobra XD
Znaczy, dobra do spróbowania, bo jeśli okaże się słaba, no to niestety wraca na półkę. Ale co do książki od Moon nie mam się czego obawiać ^^
Ogólnie, to data nieznana. Muszę poszukać jeszcze sporo informacji o radiacji, chorobie popromiennej, skutkach promieniowania i jego potencjalnych źródłach i.t.d. Nie chcę, by wyszedł miszmasz niedoinformowanej smarkulki :')
OdpowiedzUsuń