Echo uderzania koturn o brukowaną powierzchnię roznosiło się po całej okolicy. Lało jak z cebra, a mi do domu zostało jeszcze sporo drogi. Że też wybrałam się do watahy akurat dzisiaj, niech to szlag. Lepszego momentu chyba nie mogłam wybrać. Drzewa szumiały, targane szalonym wiatrem. Gdzieś w oddali co jakiś czas pojawiały się pioruny. Może zdążę- pomyślałam. Jak na złość nie było tu żadnych jaskiń, a do starych budynków wolałam nie zaglądać, bo nikt nie wie, jakie bestie mogłyby tam się czaić. Wyciągnęłam telefon, osłaniając go przed wodą lejącą się z nieba. Wyświetlacz zaświecił jasnym światłem, przełamując wszechobecną ciemność. Rozmazane kontury ruin zamajaczyły wokół, jakby chciały mnie otoczyć i sam Bóg nie wie, co jeszcze zrobić. Poświeciłam smartphonem przed siebie, próbując uniknąć wylądowania w jakiejś kałuży, jednak okazało się to być złym pomysłem. Jakaś czarna postać pojawiła się parę metrów przede mną. Nie dość, że był to ktoś wysoki, to jeszcze chyba gapił się prosto na mnie. W bezwarunkowym odruchu cofnęłam się o krok, z przyduszonym przez ściśnięte gardło głosem. Telefon poleciał do przodu, ja do tyłu, finalnie lądując zadkiem na omszałym podłożu, z obolałą kostką i równie bolącymi pośladkami. Świetnie. Ów tajemniczy ktoś raczył do mnie podejść. Jeszcze lepiej. Ale zaraz... Popatrzyłam w górę, czując znajomy zapach.
- Kay?!- jęknęłam zaskoczona.
[Kayun? Co tam dalej było? :')]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!