Patrzyłam na swoje odbicie w niewielkim lustrze. Na zewnątrz wyglądałam jak szpetna laleczka ubrana w ciężką zbroję pamiętającą jeszcze czasy wczesnego średniowiecza (a może i te bardziej odległe), wewnątrz toczyłam walkę pomiędzy dwoma istotami we mnie bytującymi. Dara była Aniołem, który oddał biel swoich skrzydeł, w zamian za bytowanie na ziemi, uczestniczenie w krwawych wojnach. Moon, to teraźniejsza ja- ta, która usilnie próbowała zmienić swoją naturę. Jak widać cały wysiłek poszedł w pierony. Dotknęłam włosów o barwie najczystszej bieli, dopiero co ścinanych przeze mnie samą. Zawsze to robiłam przed jakimkolwiek planowanym starciem- skracałam je, by sięgały maksymalnie do dolnego końca szyi. By nie przeszkadzały i by co po głupsze osoby nie zechciały sprowadzić mnie do parteru w bestialski sposób. Nie dałabym nikomu tej satysfakcji. Ani tej, ani z pokonania mnie. Porażka nie wchodziła w grę, nie tym razem. Wsadziłam miecz o zdobionej wzorami uderzająco podobnymi, jak na pancerzu oraz o ostrzu czarnym jak smoła. Również ten przedmiot należał do mojego dawnego arsenału. Tak, odmówiłam Urazie skorzystania z nowych materiałów, które przeznaczone były do walki. Wyglądałam jak przed laty, kiedy to pierwszy raz dane mi było spotkać Kaz'a Kazuto- moją miłość, a jednocześnie obiekt cierpień. Zacisnęłam osłoniętą dłoń w pięść. Chłód przeszywał mnie na wskroś, jednak taki szczególik ni jak mi nie przeszkadzał. Już dawno się do tego przyzwyczaiłam. Ni z gruszki, ni z pietruszki pojawił się Daniel (również przygotowany do pojedynku) i objął mnie za szyję, drugą ręką czochrając włosy.
- W krótkich ci lepiej, wiesz?- zaśmiał się- No i Uraza woła. Leć, powodzenia.
Nieco zdezorientowana, pokiwałam głową i udałam się do drzwi na końcu korytarza. Mimo wszystko dzięki chłopakowi stres nieco zelżał.
Wchodząc na arenę, jeszcze zdołałam pomóc Savey. Cholerny Exan, mógłby być dla niej delikatniejszy. I to się nazywają "honorowi" mężczyźni. Powodzenia, w głowie huczało mi to jedno słowo wypowiedziane już przez kilka osób. Pokonałam ostatni ze stromych stopni i tak oto znalazłam się na placu w kształcie koła. Istne rzymskie koloseum... Westchnęłam cichutko. Przechodząc przez cień bramki, poczułam dziwne ukłucie gdzieś wewnątrz mnie. Publika zaczęła wiwatować, wykrzykiwać to imię moje, to mojej przeciwniczki. Przez to, przez atmosferę, przez przeszłość wszelkie emocje ulotniły się ze mnie, jak powietrze z przebitego balonika. Pozostała tylko myśląca maszyna wprost stworzona do zabijania- dawna ja. Stanęłam na jednym z końców areny, podobnie postąpiła tamta. Wyglądała na jedną z tych delikatnych panienek, które nadawały się co najwyżej na przynętę dla Mrocznych Elfów. Łatwa wygrana, choć może dałaby coś z siebie. W końcu kto chciałby oddać walkowerem, taki gest byłby wprost hańbiący nie tylko dla niej, ale też i dla mnie. Po entuzjastycznym "start" wypowiedzianym przez samicę alfa, nadal stałam w miejscu. Dziewczyna wykonywała dziwne, chaotyczne kroki, powolutku zbliżając się do mnie. Po cóż ten pośpiech? Przecież to tylko zabawa, a powinna trwać ona jak najdłużej! O, a cóż to? Mori, bo chyba tak miała ona na imię, zamachnęła się z całej siły, zapewne chcąc ciąć mnie w głowę. Odpowiedziałam na ten bezczelny akt może troszkę zbyt spokojnie jak na mnie. Z wprawą zdecydowanie godną osoby mojego pokroju, wydobyłam miecz, po czym błyskawicznie zablokowałam cios.
- Biedne dziecko... Ze starą Darą nie będzie tak łatwiutko.- uśmiechnęłam się kpiąco
- D... dziecko?! Ja ci zaraz dam dziecko!- warknęła
Ups... Chyba nadepnęłam jej na odcisk, wyprowadzając przy tym z równowagi. Zaczęła ciąć lśniącym ostrzem na prawo i lewo, wprost w moją osobę. Próbowałam parować każdy z nich, co było raczej niewykonalnym zadaniem. Cofnęłam się o krok, w chwili, kiedy ostrze uderzyło w okolice zewnętrznej części prawej dłoni. Co prawda odbiło się ono od grubego metalu, jednak niemniej też musiałam coś poczuć. Ani się obejrzałam, a zostałam dosłownie oraz w przenośni przyparta do muru. Jak ona śmiała?! Zabij ją...!, wrzeszczał kobiecy głos, gdzieś wewnątrz mojego umysłu, niech cierpi! Poddałam się całkowicie wewnętrznej bestii. Nie, to nie furia mną zawładnęła, tej mocy nie używałam w zbrojnych potyczkach. A teraz i tak zostało to zakazane przez Urazę. Zatrzymałam jej oręż swoim własnym. Głuche echo zderzających się stopów rozniosło się po całym obszarze. Ponowna wrzawa wśród oglądających... Wyłączyłam się całkowicie. Widziałam teraz tylko zaciętą twarz "Pchełki". Korzystając z, najprawdopodobniej jedynej, okazji, okręciłam się o kilkanaście stopni, kopiąc Mori w okolice talii. Ta, może pod wpływem siły, może zaskoczenia, prawie straciła równowagę. Oddaliła się ode mnie, wlepiając jednocześnie pytające spojrzenie w moją osobę. Odpowiedziałam jej tym samym uśmiechem, co przedtem. Nie wolno igrać z ogniem, dobrze mówiono. Ruszyłam do kontrataku, chyba łamiąc przy tym kilka reguł. Bezlitosna. Na przemian to wymierzałam ciosy nogą, to ręką, to mieczem. Jasnowłosa istotka stała się teraz szmacianą laleczką, którą zaczął szarpać wściekły pies. W pewnym momencie nawet upuściła miecz, chyba poddając się całkowicie. Przyłożyłam stalowy but do jej brzucha, dodając nieco siły. Poleciała do tyłu, upadając jak stare drzewo pod wpływem porywistego wiatru. Wpatrywała się we mnie przerażonym wzrokiem. Powinnam odpuścić, wiedziałam to. Lecz zamiast tego, stałam, nadal przygniatając ją do piaskowego podłoża. Z moich ust wyrwał się iście obłąkańczy śmiech, zduszony przez wrzawę na trybunach. Skandowano moje imię, wzywano dziewczynę do przeciwstawienia się mi, do dalszego stawiania oporu. Na próżno.
- ... siedem... Moon, wygrałaś! Już przestań, bo ją zabijesz!- krzyknęła samica sprawująca władzę
Prychnęłam pod nosem. Uwolniłam ledwo żywą przeciwniczkę i tak po prostu zeszłam ze "sceny".
Zbiegłam po schodkach. Od razu spotkałam się z dziwnymi spojrzeniami, a także gratulacjami ze strony osób szykujących się do własnych potyczek. Nawet ominęłam własnego przyjaciela. Musiałam ochłonąć.
- W krótkich ci lepiej, wiesz?- zaśmiał się- No i Uraza woła. Leć, powodzenia.
Nieco zdezorientowana, pokiwałam głową i udałam się do drzwi na końcu korytarza. Mimo wszystko dzięki chłopakowi stres nieco zelżał.
Wchodząc na arenę, jeszcze zdołałam pomóc Savey. Cholerny Exan, mógłby być dla niej delikatniejszy. I to się nazywają "honorowi" mężczyźni. Powodzenia, w głowie huczało mi to jedno słowo wypowiedziane już przez kilka osób. Pokonałam ostatni ze stromych stopni i tak oto znalazłam się na placu w kształcie koła. Istne rzymskie koloseum... Westchnęłam cichutko. Przechodząc przez cień bramki, poczułam dziwne ukłucie gdzieś wewnątrz mnie. Publika zaczęła wiwatować, wykrzykiwać to imię moje, to mojej przeciwniczki. Przez to, przez atmosferę, przez przeszłość wszelkie emocje ulotniły się ze mnie, jak powietrze z przebitego balonika. Pozostała tylko myśląca maszyna wprost stworzona do zabijania- dawna ja. Stanęłam na jednym z końców areny, podobnie postąpiła tamta. Wyglądała na jedną z tych delikatnych panienek, które nadawały się co najwyżej na przynętę dla Mrocznych Elfów. Łatwa wygrana, choć może dałaby coś z siebie. W końcu kto chciałby oddać walkowerem, taki gest byłby wprost hańbiący nie tylko dla niej, ale też i dla mnie. Po entuzjastycznym "start" wypowiedzianym przez samicę alfa, nadal stałam w miejscu. Dziewczyna wykonywała dziwne, chaotyczne kroki, powolutku zbliżając się do mnie. Po cóż ten pośpiech? Przecież to tylko zabawa, a powinna trwać ona jak najdłużej! O, a cóż to? Mori, bo chyba tak miała ona na imię, zamachnęła się z całej siły, zapewne chcąc ciąć mnie w głowę. Odpowiedziałam na ten bezczelny akt może troszkę zbyt spokojnie jak na mnie. Z wprawą zdecydowanie godną osoby mojego pokroju, wydobyłam miecz, po czym błyskawicznie zablokowałam cios.
- Biedne dziecko... Ze starą Darą nie będzie tak łatwiutko.- uśmiechnęłam się kpiąco
- D... dziecko?! Ja ci zaraz dam dziecko!- warknęła
Ups... Chyba nadepnęłam jej na odcisk, wyprowadzając przy tym z równowagi. Zaczęła ciąć lśniącym ostrzem na prawo i lewo, wprost w moją osobę. Próbowałam parować każdy z nich, co było raczej niewykonalnym zadaniem. Cofnęłam się o krok, w chwili, kiedy ostrze uderzyło w okolice zewnętrznej części prawej dłoni. Co prawda odbiło się ono od grubego metalu, jednak niemniej też musiałam coś poczuć. Ani się obejrzałam, a zostałam dosłownie oraz w przenośni przyparta do muru. Jak ona śmiała?! Zabij ją...!, wrzeszczał kobiecy głos, gdzieś wewnątrz mojego umysłu, niech cierpi! Poddałam się całkowicie wewnętrznej bestii. Nie, to nie furia mną zawładnęła, tej mocy nie używałam w zbrojnych potyczkach. A teraz i tak zostało to zakazane przez Urazę. Zatrzymałam jej oręż swoim własnym. Głuche echo zderzających się stopów rozniosło się po całym obszarze. Ponowna wrzawa wśród oglądających... Wyłączyłam się całkowicie. Widziałam teraz tylko zaciętą twarz "Pchełki". Korzystając z, najprawdopodobniej jedynej, okazji, okręciłam się o kilkanaście stopni, kopiąc Mori w okolice talii. Ta, może pod wpływem siły, może zaskoczenia, prawie straciła równowagę. Oddaliła się ode mnie, wlepiając jednocześnie pytające spojrzenie w moją osobę. Odpowiedziałam jej tym samym uśmiechem, co przedtem. Nie wolno igrać z ogniem, dobrze mówiono. Ruszyłam do kontrataku, chyba łamiąc przy tym kilka reguł. Bezlitosna. Na przemian to wymierzałam ciosy nogą, to ręką, to mieczem. Jasnowłosa istotka stała się teraz szmacianą laleczką, którą zaczął szarpać wściekły pies. W pewnym momencie nawet upuściła miecz, chyba poddając się całkowicie. Przyłożyłam stalowy but do jej brzucha, dodając nieco siły. Poleciała do tyłu, upadając jak stare drzewo pod wpływem porywistego wiatru. Wpatrywała się we mnie przerażonym wzrokiem. Powinnam odpuścić, wiedziałam to. Lecz zamiast tego, stałam, nadal przygniatając ją do piaskowego podłoża. Z moich ust wyrwał się iście obłąkańczy śmiech, zduszony przez wrzawę na trybunach. Skandowano moje imię, wzywano dziewczynę do przeciwstawienia się mi, do dalszego stawiania oporu. Na próżno.
- ... siedem... Moon, wygrałaś! Już przestań, bo ją zabijesz!- krzyknęła samica sprawująca władzę
Prychnęłam pod nosem. Uwolniłam ledwo żywą przeciwniczkę i tak po prostu zeszłam ze "sceny".
Zbiegłam po schodkach. Od razu spotkałam się z dziwnymi spojrzeniami, a także gratulacjami ze strony osób szykujących się do własnych potyczek. Nawet ominęłam własnego przyjaciela. Musiałam ochłonąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!