Od razu zabrałam się za jedzenie, które nawiasem mówiąc było najlepszym, jakie przyszło mi kiedykolwiek jeść. Chociaż mogło być to efektem sporego wygłodzenia, pościłam już od dobrych kilku dni. Już kompletnie zignorowałam zerkającego na mnie Jeffa, a niechże się patrzy, co mu zabronię? Skończyłam po... może trzech minutach i oparłam się plecami o oparcie kanapy. Chłopak jeszcze jadł, toteż wstałam i poczłapałam do kuchni. Współlokatorka chyba zostawiła mi leki, zanim wyjechała na ferie ze swoim faciem.
- Tu nie ma... tu też nie...- mruczałam pod nosem, szukając ich po szafkach- O, są!
Musiałam nieźle się nagimnastykować (próbując nie spaść z blatu), żeby ściągnąć niewielkie pudełeczko z górnej półki, ale jakoś się udało. Usadowiłam się wygodniej na marmurowej części mebla, przy okazji zwijając wodę mineralną. Wysypałam dwie kapsułki na rękę i połknęłam je, popijając szybko bezsmakową cieczą. Cholerne paskudztwo było gorzkie, jak ja tego nie lubiłam. Upiorna postać mojego towarzysza niedoli pokazała się w drzwiach. Dzierżył talerze jak jakiś oręż.
- Co ty czynisz?- rzucił pytaniem
- A nie widać? Łykam śmiertelną dawkę trucizny zwanej... lekiem na ataki osłabień! Tak, tak! Twoja droga znajoma musi się leczyć i to nie u psychiatry.
Zeskoczyłam z szafki, łapiąc się za bok, w miejscu szwów. Zabolało, aż się skrzywiłam.
- I do tego mam pecha przez całe życie.- dokończyłam- Zostaw, ja pozmywam.
Podeszłam do wysokiego osobnika, który właśnie chciał zabrać się za czyszczenie naczyń. Bezczelnie zabrałam mu gąbkę i jaskrawy talerz.
- Jak chcesz, to możesz wycierać talerze.- mruknęłam- Jak nie, to sama sobie poradzę.
<Jeff? Myju myju?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!