Ziewnęłam, przeciągając się. Wyjątkowo nie wstałam o wschodzie słońca z
pewnych tylko mi znanych powodów. Cóż, przez szare chmury przebijały się
miejscami promienie słońca; morze było spokojne, choć w
niebiesko-stalowym kolorze. Cóż, przyda się kilka rybek na śniadanie czy
obiad, tym bardziej, że płynęliśmy dość blisko brzegu. Otworzyłam drzwi i
wyszłam z kajuty na korytarz, od razu zauważając siedzącą na schodach
Amortencję. Przywitałyśmy się, a potem powiedziała:
- Coś ranny ptaszek dzisiaj zaspał.
- Cicho. Miałam pozwolenie kapitana. A teraz przepraszam, muszę załatwić posiłek.
Przeszłam obok wadery i wspięłam się na pokład. April stała na rufie o
dziwo w postaci człowieka. Rozpuszczone jasne włosy falowały na wietrze,
doskonale komponując się ze strojem – długą czarną spódnicą i koszulą w
kolorze khaki. Podeszłam do niej cicho. Nadal wpatrując się w horyzont,
zapytała:
- A może dzisiaj lub jutro rano urządzimy małe zawody? Chcę zobaczyć,
czy ta twoja koleżanka jest w walce i innych tego typu rzeczach równie
dobra, jak w sprzątaniu i tańczeniu.
- Nie ma problemu – odparłam. – Idę złapać kilka ryb, a ty?
- Zostanę, pomyślę, a potem muszę przygotować miejsce dla tych lam, po
które mamy jutro wstąpić do portu Long Island. Mówiłam ci, prawda?
- Gdzieżby inaczej. A teraz idę łowić te ryby, do zobaczenia później.
Wskoczyłam na barierkę i zeskoczyłam do wody. Zanurkowałam trzy cztery
metry pod powierzchnię wody, łapiąc przy okazji ładną, sporą rybkę. Ach,
jak ja lubię ten element zaskoczenia. Nie zdążyłam się jeszcze
wynurzyć, kiedy usłyszałam, jak ktoś ląduje obok mnie. Amortnecja,
oczywiście.
- Dno jest wiele metrów pod nami – poinformowałam, kiedy znalazłyśmy się naprzeciw siebie. – Wiesz o tym?
<Amortencjo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!