Otworzyłem z trudem oczy i spróbowałem się poruszyć. Zgubienie broni przytłaczało mnie na tyle, że nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, bo wszędzie były potwory, jakieś zmory i ogólnie rzeczy, z którymi trzeba walczyć. Przewróciłem się na plecy i, rozchylając przednie łapy wyjrzałem przed jaskinię. Po moim mieszkaniu od początku dnia krzątała się świeżaczka, czyli nowa członkini. Burknąłem coś pod nosem i z trudem się podniosłem. Niesforna grzywka opadła na ziemię, tym samym powodując, że wplątało się w nią kilka patyczków. Do moich uszu dostał się przeciągły dźwięk. Wycie wilka. Uraza zwołuje zebranie.
Otrzepałem się i ruszyłem w stronę, z której usłyszałem dźwięk. Alfa spojrzała na mnie, jej źrenice gwałtownie się zmniejszyły.
-Tetsu-odezwała się z zaskoczenia. Wypowiedziała moje imię tak głośno, że aż podskoczyłem. Zasalutowałem i jęknąłem:
-Tak?
-Masz przynieść Szakłak Magiczny. Jest w starej świątyni gdzieś w katakumbach. Nie pytaj, skąd świątynia w katakumbach. Będzie tam pewnie kilka potworów, poradzisz sobie-burknęła. Od tak? Żadnych szczegółów, wyjaśnień? Dziwne... Westchnąłem i oddaliłem się w stronę lasu. Na szczęście jakaś wadera, lub coś w tym stylu (hehe) przedtem przetarła mi szlak, bo widać było jej ślady i było czuć jej zapach. Zaznaczyłem ścieżkę kamieniami, po czym wróciłem do jaskini. W ludzkiej formie wbiegłem do jaskini, odpychając parę wilków, a następnie rzucając szybkie "gomene". Na końcu jaskini miałem mały składzik. Wziąłem do ręki wykonane z magicznego kryształu naramienniki, oraz mały napierśnik ze stali. Rozejrzałem się dookoła. Wyszedłem przed jaskinię i krzyknąłem:
-Zgubiłem broń, pomoże ktoś szukać?
Z jaskini ognia wysunęło się kilka pyszczków.
-Co zgubiłeś?
-Broń.
-A jaką? Pistolet, katanę, miecz, sztylet, a może ł...-nieznajoma wadera nie dokończyła, bo przerwałem:
-Trumnę. Zgubiłem trumnę z napisem "Białe Źródła".
-Ah, kojarzę... Albo nie...-Zastanowiła się wadera o jasnym futrze, na którym widniały czarne i miejscami błękitne elementy.
-Uhh-wymruczałem, po czym dodałem krótkie "dzięks" i odszedłem. Sięgnąłem po torbę leżącą obok wejścia i ruszyłem w stronę lasu. Zatrzymałem się i wytrzeszczyłem oczy. Tetsu no baka... Ale ze mnie ciota! Zapomniałem, że mogę po prostu przywołać swoją broń! Złożyłem ręce tak, że jedna dłoń była zaciśnięta w pięść, a druga była swobodnie rozłożona. Uderzyłem nimi o siebie i rozłożoną dłonią chwyciłem drugą, zaciśniętą w pięść. Zamknąłem oczy. Mocny wiatr owiał okolicę, uderzając mnie w plecy. Otworzyłem oczy. Spojrzałem gwałtownie w górę, a z nieba spadła moja broń. Złapałem trumnę jedną ręką. Wyjąłem z plecaka farbę w sprayu, potrząsnąłem puszką i poprawiłem napis "Białe źródła" na trumnie. Po tym, jak już zdobędę szakłak, wypadałoby się tam wybrać, pomyślałem. Ruszyłem w stronę lasu. Dotarcie do wejścia do katakumb nie zajęło długo - było widoczne z daleka, a zapach, który już wcześniej opisałem pomógł mi w jego znalezieniu. Zszedłem po marmurowych schodkach w dół. Momentalnie zadzwonił mój telefon. Odebrałem go. Trumna ześlizgnęła mi się z ramienia, uderzając hałaśliwie o ziemię. Odebrałem telefon, z którego leciała piosenka "Hate to love you".
-Cześć, Tetsu. Wypuściłbyś mnie może z trumny, cioto?-Zaproponował znajomy głos. Wytrzeszczyłem oczy i otworzyłem oczy. Z pudła wyleciał nietoperz, by następnie usiąść mi na głowie i narzekać:
-Wampirza brać jest urażona!
-Hugh?!-Zdziwiłem się.
-Witej-odezwał się brat, zmieniając się w ludzką formę.
-Co ty...
-Ciota z Ciebie. Zapomniałeś o kontrakcie-walnął mnie laską, którą zawsze ma przy sobie.
-Oh, racja. Pomożesz? Szukam szakłaku.
-Hm... Niech będzie. Wampirza brać się zgadza.
Odetchnąłem z ulgą.
-Jest w jakiejś podziemnej świątyni-wyjaśniłem i ruszyłem naprzód, z servampem (Hugh'em, oczywiście) na ramieniu. Gada jak jakiś 18-latek, a ma wzrostu tyle, co przeciętny trzylatek. Schody wydawały się nie mieć końca. Z nudów liczyłem schodki. Kiedy się skończyły, obwieściłem:
-Pięć tysięcy trzysta sto dwadzieścia trzy schodki.
-Jeny. Wampirza brać jest zaskoczona-burknął Hugh. Ruszyłem dalej. Korytarz był początkowo oświetlony blaskiem pochodni. Wszechobecny bluszcz powodował dziwne, niepewne odczucia, a fakt, że pochodnie były tylko na wejściu odkryłem, iż nie będzie łatwo. Nagle potknąłem się o kamień, przez co wywaliłem się na ziemię. Krew polała mi się z nosa.
-Ależ z Ciebie głupiec-burknął servamp i dźgnął mnie laską w głowę. Podniosłem się, otarłem krew z nosa i powiedziałem:
-Powiedz tak jeszcze raz, a zamknę Cię w trumnie.
Nagle, przy ziemi coś błysnęło. Podszedłem do tego czegoś. Doczepiane włosy... Z jakimiś dziwnymi obciążnikami na końcach. Dla beki podniosłem je, a następnie doczepiłem do swoich włosów.
-Obczaj to, Hugh!-Powiedziałem, zrzucając wampira z ramienia. Zacząłem robić jakieś dzikie wygibasy i densy, jednak skończyło się tak, jak mogłem się spodziewać.
Próbowałem się odplątać, a Hugh stał z boku, próbując nie udławić się ze śmiechu.
-Może być pomógł?-Zaproponowałem. Onii-chan zaśmiał się ostatni raz i odplątał mnie z tego czegoś.
-Nigdy więcej doczepianych włosów-stwierdziłem.
-Wyglądałeś jak baba.
-Wiem.
Po chwili ciszy rzuciłem doczepiane włosy na ziemię i poszedłem dalej. Hugh wdrapał mi się na ramię, po czym dźgnął laską w policzek. Burknąłem coś pod nosem i lekko go pacnąłem. Korytarz pachniał zgniłą roślinnością, padliną i mokrą szmatką. Powietrze było na tyle wilgotne, że aż czułem, jak krople wody osiadają mi na skórze. Rozejrzałem się w niemal absolutnej ciemności. Blask pochodni z początku katakumb był ledwo widoczny, jednak wyznaczał z grubsza ułożenie elementów okolicy. Usłyszałem głośny pomruk. Porównałbym go do dźwięku, który wydają z siebie uszkodzone słuchawki. Chwilę później do moich uszu dotarł taki sam odgłos. Po jakimś czasie, zamiast pomruku, coś wydało z siebie dziwne plaśnięcie, podobne do tego, który dobywa się z kałuży, kiedy się w nią wdepnie. Źródło światła z wejścia do katakumb zostało przysłonione czymś ogromnym. Trzymałem trumnę w gotowości (ehh, głupawo to brzmi). Hugh, za pomocą mocy wyczarował mały płomyk. Światło pomogło mi określić rasę stworzenia, które stało raptem pięć metrów ode mnie. Irigo. Podobne do jaka zwierzę o wysokości około trzech metrów. Jednym z niewielu jego wyjątkowych elementów jest fakt, iż nie posiada głowy. Zupełnie jak Dullahan, pomyślałem. Irigo nie wydawał się być niebezpieczny, jednak zasłaniał źródło światła.
-Przesuniesz się, panie Irigo?-Zaproponowałem. Stworzenie uderzyło kopytem o ziemię, powodując, że marmur pod spodem pękł.
-Dobra, dobra-burknąłem i poszedłem dalej-nie, to nie.
Wędrówka bez światła była trudniejsza, niż przypuszczałem. Lekko klaustrofobiczne odczucia jakoś nie powodowały, że było przyjemniej... W sumie trudno się dziwić. Głuchą ciszę przerwał ryk podobny do tego, który wydają z siebie lwy... Nie, zaraz. Bardziej jak tygrysy, bo lwy nie ryczą tak głośno. Nawet w "Królu Lwie" użyli ryku tygrysów, zamiast tych lwich. Wracając, przeciągły, wściekły ryk zatrząsł wręcz całym korytarzem. Zza zaułka wybiegło coś, czego nie da się porównać do zwierząt znad powierzchni ziemi. Gigantyczny kot z rogami, jak u łosia otworzył ogromne ślepia, przyglądając się dokładnie Hugh'owi i mnie. Wyglądał, jakby był rzeźbą z marmuru, bluszczu, kamienia i trawy. Ślepia były jedynym elementem, który nie przypominał mi kupy gruzu. Bystre, o cienkich źrenicach, w kolorze nieba o wschodzie słońca. W skrócie - tycjan. Potwór przyglądał się nam chwilę, by następnie zaryczeć przeraźliwie i rzucić się w moją stronę. Uderzył mnie łapami w ramiona, przez co wywaliłem się do tyłu. W marmurze pozostało duże wgniecenie, innymi słowy - pęknięcie. Drapieżnik przycisnął mnie do podłogi jedną łapą, a drugą - zadrapał w twarz. Syknąłem z bólu, by następnie walnąć kocisko trumną. Chyba go ogłuszyłem, bo momentalnie się uspokoił. Patrzył w przestrzeń nieobecnym wzrokiem. Skorzystałem z okazji i uderzyłem go jeszcze raz. Trysnęło trochę krwi. Wygrzebałem się spod cielska potwora i, przy okazji biorąc servampa za kaptur, rzuciłem się do ucieczki. Kot chyba stracił przytomność, ale kątem oka dostrzegłem, że oddycha. Po parominutowej ucieczce otarłem krew z czoła i wciągnąłem do płuc zapach okolicy. Znajomy aromat, który już dziś czułem. Nieco nieprzyjemny, bo taki ciężki, z nutą zapachu ziemi. Ruszyłem w pogoń za źródłem aromatu. Nikogo, ani niczego nie dostrzegłem. Zamierzałem się wycofać, więc powoli stawiając nogi do tyłu, patrzyłem w przestrzeń przed sobą. Nagle wpadłem na coś. Wrzasnąłem jak baba i odskoczyłem. To coś też krzyknęło. Wciągnąłem do płuc zapach, próbując się uspokoić. To coś... Jest źródłem zapachu, który przed chwilą czułem. Po chwili ciszy odezwałem się jakimś nieokreślonym wyrazem. Nikt mi nie odpowiedział. Zaczynało się robić dziwnie. W okolicy nie było nikogo. Jeśli tak, to na kogo ja wpadłem...? To pytanie dręczyło mnie ładne dwie minuty, ale postanowiłem o tym nie myśleć, kiedy wyobraziłem sobie wielkiego, włochatego pająka.
-Nygga, żyjesz?-Odezwał się Hugh.
-Tu jestem-odezwałem się niechętnie.
-Co taka cisza?
-Y... Wpadłem na coś. Wolę nie wiedzieć, na co-wyjaśniłem.
-Na mnie na pewno nie, bo...
-Masz cholerne 80 centymetrów wzrostu, a to, na co wpadłem, było mojego wzrostu. Mam 189 centymetrów wzrostu, więc musiałbyś się, kuźwa, przynajmniej dwukrotnie powiększyć.
-Ale olbrzym, ja pierniczę.
Burknąłem coś pod nosem i wyszedłem zza zaułka. Kierowałem się po omacku, chorobliwie dotykając wszystkiego dookoła.
-Ściana, ściana, bluszcz, ściana, ściana, ściana...-Mruczałem pod nosem. Nagle dostrzegłem światło. Pojawiło się znikąd. Cały korytarz był teraz wypełniony pochodniami, które raptem przed chwilą się nie paliły.
-To ty?-Zapytałem towarzysza.
-Nie-powiedział Hugh-Wampirza Brać pierwej by Cię o tym powiadomiła.
-Dziwne-uznałem. Ściany katakumb były chropowate, przez co na dwóch palcach miałem małe ranki. Wytarłem odrobinę krwi w spodnie i poszedłem dalej. Niedługo potem korytarz rozdzielił się na trzy części. Każda z nich miała przy sobie tabliczkę. Po lewej był napis "Merachi", na środku "Gantgi", a po prawej - "Ramaj".
-Idziemy w prawo-obwieściłem.
-Co ty taki pewny? Przecież to jakieś losowe zlepki liter!-Warknął Hugh.
-Zaufaj mi-wyjaśniłem, poprawiając trumnę, która leżała mi na ramieniu. Była ciężka, lecz przyzwyczaiłem się już do niej. Ruszyłem w prawo. Przed nami była ogromna sala, wsparta na złotych kolumnach. Po prawej stronie rozciągało się małe bajorko. Na filarach zawieszone były lampy, iskrzące się zielonym płomieniem. Na przeciwległej ścianie sali znajdowało się coś sporego. Wysokość oszacowałbym na około trzy, może cztery metry. Ciche pomruki dobywały się z tamtej strony, powodując mocne echo. Wszedłem powoli do sali. Po podłodze wiły się węże, co chwilę przebiegały też szczury. Usłyszałem pisk. Ogromne cielsko podniosło się z podłogi, otrzepując się. Złote oczy zwróciły się w moją stronę, bacznie mnie obserwując. Stworzenie podbiegło w moją stronę, by następnie zatrzymać się tuż przede mną. Było mniej więcej półtora metra wyższe ode mnie. Przypominało wielkiego psa faraona (chodzi o rasę). Stwór był bardzo chudy, jak na Majrę przystało.
-Co to jest?-Wyszeptał Hugh.
-Majra. Pies z mitologii greckiej. Niegroźna-powiedziałem i pogłaskałem psa po pysku. Pies otworzył pysk, prezentując rzędy ogromnych kłów i błękitny, świecący jęzor. Położyłem dłoń na policzku Majry, miała takie miękkie futro...
-Dałabyś nam przejść, Majro?-Zapytałem-szukamy szakłaku. Jest potrzebny do leku dla takiego smoka, wiesz? Proszę, daj nam przejść.
Pies o szarym futrze spojrzał na mnie dziwnie, po czym się odsunął i skinął łbem.
-Dziękujemy-uśmiechnąłem się, przymykając oczy, po czym pobiegłem przez salę.
-Skąd... Wiedziałeś, że to Majra?-Zapytał Hugh.
-Na tabliczkach zamieniono kolejność sylab. Ramaj - Majra. Merachi oznaczało chimerę, a Gantgi - giganta.
-Kumam-stwierdził Hugh-chyba jednak nie jesteś taki głupi.
-No ba!-powiedziałem, po czym wypierniczyłem się na podłogę.
-Cofam to, co mówiłem. Jesteś debilem-zaśmiał się i pobiegł dalej. Wstałem i pobiegłem za nim. Opuściliśmy salę tak samo szybko, jak do niej weszliśmy.
-To o tej świątyni mówiła Uraza-powiedziałem, wskazując na małą świątynię. Dookoła niej znajdowały się różne drzewka i rośliny. Okolica była lekko spowita mgłą. Przełknąłem ślinę i wszedłem do środka. Szakłak pachniał jak mieszanka bazylii i mięty. Świeży zapach zaprowadził mnie do małej roślinki. Oderwałem jej górną część, aby nie uszkodzić korzeni. Powrót okazał się być dużo łatwiejszy. Majra wydawała się być wręcz smutna, że już idziemy. Poprzedni przeciwnicy już nas nie atakowali. Kamienny kot nieśmiało spoglądał na nas zza góry kawałków marmuru.W pewnym momencie uznał, że nie warto było się poddać i wyskoczył zza górki usypanej z kamienia. Wyrwał mi trumnę z rąk, tym samym porywając Hugh'a.
-Oddawaj szakłak, albo twój kolega zginie-powiedział kot. Taa, bo to takie normalne, że koty z kamienia gadają.
-Po co te nerwy?-Zdziwiłem się. Potwora bardzo zdenerwowało moje zachowanie, więc uderzył mnie najeżonym odłamkami jadeitu ogonem. Czoło zaczęło mi krwawić, tak samo jak ramię. Upadłem na ziemię, podpierając się jedną ręką podłogi. Zacząłem się śmiać. Przeraźliwie wręcz. W końcu powiedziałem cicho:
-Ale nudy-i podbiegłem do kota, uwalniając Hugh'a i uderzając trumnę tak, że wypadła kotu (a może kotowi? Nie wiem) z łap. Chwyciłem oręż i wbiegłem na schody. Kot nas nawet nie gonił. Dotarcie do Urazy nie zajęło długo.
-Prosz-ukłoniłem się, podając roślinę Alfie.
-Dzięki!-Uśmiechnęła się. Wróciłem do swojej jaskini razem z Hugh'em. Wziąłem bandaż i plaster, po czym opatrzyłem sobie rany. Zabrałem ręcznik i poszedłem do miasta. Całą resztę dnia spędziłem siedząc w onsenie i nie robiąc nic konkretnego. Nawet nie było tak źle tego dnia.
Ilość słów: 2026
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!