29 maj 2016

Od Moon do Hiakru

Mocniejszy podmuch wiatru targnął zarówno moimi włosami, jak i nieco osłabioną mną. Kalan w ostatniej chwili złapał mnie za ramię, ciągnąc ku górze, bym nie skończyła w pobliskiej kałuży. I nie, nie byłam uchlana w trzy dupy, co to to nie. Drow stwierdził, że musiało ukąsić mnie jakieś magiczne dziadostwo, a jad zaczął powoli zatruwać cały organizm. I to TEN facet wyciągnął mnie w burzę, bym spotkała się z szamanem, bo oczywiście medyk nic nie mógł zdziałać. Westchnęłam cicho, jednocześnie wypowiadając proste słowo ''przepraszam'', którego jednak prawie nigdy nie używałam. Zrozumiałam to, co chciał mi bezsłownie przekazać. Miałam się w końcu ogarnąć, bo przecież nie byłam niezniszczalna. A jeśli to coś, co było we mnie niszczyło moje ciało od środka- wtedy oznaczałoby to, iż aktualne wcielenie jest tym ostatnim. Finale. Prychnęłam pod nosem. Jak na razie miałam większą szansę zejść na jakieś choróbsko, niż inne cholerstwo. Przeszłam przez ''wrota'' Jaskini Mroku. Wysoki elf poszedł przodem, zostawiając mnie wśród chłodu otoczenia. Samą. Samiusieńką. Oparłam się ręką o skalną ścianę, drugą wykonując nieznaczny gest, dzięki któremu większość wody zniknęła ze mnie, rozbijając się o podłoże.
- Dziabnęło mnie jakieś małe, zaklęte dziadostwo. Albo może to broń była zatruta- oznajmiłam, widząc nieco rozmytą sylwetkę szamana.- Poradzisz coś, czy jednak mam się w spokoju, bólu i mękach przekręcić na drugą stronę?

<Hiakru? Ona. Jest. Miła. :')>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!