Czy czuję? Oczywiście! Tego zapachu nie sposób przeoczyć. Wyróżniał się
spośród wszystkich innych jak łosoś na tle okoni. Czyli bardzo. Była to
woń jakby kilku różnych stworzeń – lwa, kozy i jakiegoś gada. Kilka
sekund później postrzegliśmy około sto metrów za nami nagły rozbłysk i
wystający ponad drzewa słup ognia. Pięknie.
- Uciekamy – powiedziałam stanowczo, odwracając się i kuśtykając
najszybciej jak mogłam. Tomaki ruszył za mną ze skrzywioną z bólu miną.
Jakiś czas później ziemia zadrżała pod naszymi łapami – to potwór ścigał
swoją ofiarę, zapewne jakąś sarnę, jelenia czy większego zająca. Nie
odwracałam się, szłam tylko dalej przed siebie. Skręcona kończyna bolała
mnie mniej, ale mimo to nie potrafiłam na nią stanąć nie powodując
mocnego ukłucia bólu. Po dziesięciu minutach ścieżka nagle skończyła
się, a my stanęliśmy pod niemal pionową skałą.
- Wiesz, chyba zaczynam myśleć, że idziesz gdzie popadnie – powiedział Tomaki.
- Zapomniałam o tym. Normalnie wchodziłam po linie. Powinna być gdzieś tutaj…
Niewiele za nami rozległ się ryk potwora. Szybko przeleciałam wzrokiem w
poprzek ściany i w końcu dostrzegłam ciemny zarys liny. Ruszyłam
właśnie w tę stronę, a towarzyszący mi basior poszedł za mną. Po kilku
chwilach znaleźliśmy się przy sznurze. Pozostawał jednak pewien drobny
problem – jak wadera ze skręconą łapą oraz poraniony basior mają jej
użyć? Jeszcze na dodatek ta chimera. Wspominałam już, że goniła nas
chimera? Taka plująca ogniem chimera? Nie? W takim razie wspominam –
goniła nas plująca ogniem chimera.
<Tomaki?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!