W jednym momencie moje ciało zadrżało, Disapre wylądowała ku mego
boku. Szybkim tupnięciem w ziemie wywołałem niewidoczną falę, która
zamroziła pobliskich wrogów. Oby dwojga zwróciwszy się w tył zaczęliśmy
biec. By mieć większą szansę ucieczki tworzyłem ściany lodowe za nami.
Wadera stanęła na chwilę,aby zastanowić się gdzie uciec i ukryć. Ja w
tym czasie zajrzałem za siebie i zauważyłem trzy wilki otoczone
pomarańczową, mieniącą się tarczą. Zmrużywszy oczy spostrzegłem, że to
wilki ognia topiące lód. Tuż za nimi podążał brat Disapre.
-ŻE CO KURWA. - Odchyliłem łeb w tył ze zdziwienia. - Pośpiesz się!
-Tędy!
- Warknęła zrywając się z nóg. Podążając za nią trafiliśmy do ciemnego
lasu. W około były tylko świerkowe drzewa, a pomiędzy nimi śpiewy
ptaków.
Zaprzestałem używać mocy. Nie chciałem pozostawiać po nas
śladu. I tak to by nic nie dało, w końcu mogli obejść to bokiem czy też
stopić.
Nagle nastała cisza. Było słychać tylko nasze głośne
sapanie. Przyłożyłem sobie łapę do pyska, by nie było mnie słychać.
Poskutkowało. Nastawiłem uszy i siedząc pod drzewem rozglądałem się.
-Idą...
- Sapnęła do mnie wilczyca. Spokojnym krokiem chcieliśmy ich ominąć.
Jednak nie mogliśmy zapomnieć, że to też wilki i mają dobry węch.
-Ogólnie dobrze go poznać w takich warunkach.- Burknąłem pod nosem.
-Nie
teraz... - Spojrzała się na mnie z poważną miną. Miałem się już
odwrócić, gdy nagle przede mną pojawił się czerwony wilk z blizną na
oku.
-No cześć. - Zachichotałem z lękiem. Ten tylko na przywitanie wystawił kły. Zrobiłem krok w tył zderzając się z Disapre.
-Jakiś
pomysł? - Spytała, odwróciłem głowę. Była otoczona przez swojego brata i
jego sprzymierzeńców. Odpowiedź na jej pytanie była tylko jedna...
wiać.
-Dopiero co się odnaleźliśmy, a Ty już chcesz mnie
zostawiać? Nono... - Chwycił ją za szyję i szeroko uśmiechnął. -
Pogadamy sobie inaczej.
Po tych słowach zaczęli nas prowadzić w
głąb lasu. Jednak okazało się, że to droga do wysokiego klifu. Czerwony
basior chwycił Disapre i zaciągnął na brzeg.
-Zostaw ją! - Warknąłem chcąc się wyrwać z łap dwóch innych wilków.
-Pytanie
za sto punktów, kim jesteś? Czyżbyś się z nią nieźle bawił po nocach?
Ciekawe czy Ci opowiadała o pięknych nocach z ojcem i mną. - Nagle przypomniała mi się opowieść, gdzie zwierzała mi się z pewnych rzeczy.
Uniosłem pysk i zerknąłem na niego ź wielkim obrzydzeniem.
-Gdybym tylko mógł... - Ostro szarpnąłem w stronę zgorzałego wilka. Splunąłem mu pod łapy.
Nagle ku mym oczom z tyłu ich wszystkich z
klifu wyleciał smok. Nie! To nie był smok. Wielki łeb, smoczy łeb...
ostre kły. A niżej? Tylko skrzydła ze smoczej skóry i wielki tułów
konia. Tylko łapy takie dziwne, zamiast kopyt ujawniały się pazury.
Nie chyba tylko ja to przyuważyłem. Jeden z trzymających mnie cofnął się o mały krok
-Amirze...
-Co? Nie przerywaj mi....
-Ale, Amir... tam.. tam jest Biggycow...
-Biggycow?
- Dopytał się, jakby na moment nie ogarnął o co chodzi. Odwrócił się i
spostrzegł to co ja. A więc, zwało się to Biggycow? Najwyraźniej musiał
siać spustoszenie skoro od razu woleli uciec niż nas uwięzić. Zniknęli
tak szybko, jak się pojawili. Bezszelestnie. Hah, mały smoko-koń ich
wystraszył? Ha!
Chociaż jakby się przyjrzeć... mały znaczy duży, a ślina jest pieniącą się lawą... Gdzie nagle mi przed oczyma wypuścił kapkę groźnej cieczy... a po chwili uwolnił z siebie ciekły azot... Idealnie! Nie znałem tego stworzenia, ale już wiedziałem.. że może zabić w natychmiastowym tempie. Jego kolejnym ruchem było wzbicie się w powietrze.
Po
cichu wraź z Disapre postanowiliśmy się ulotnić, póki nas nie widział.
Oddaliliśmy się od owego lasu. Idąc łąką, gdzie były wysokie trawy było
widać w powietrzu krąźącego drapieżnika.
-Ciekawe co by się stało jakby nas złapał. - Spytałem waderę.
-Nie byłoby ciekawie. Ale widzę Amir nieźle się przestraszył. Ehh.. To był mój brat, jak wspominałam...
-Nie, nie mów. - Uśmiechnąłem się po dłuższym czasie do Dis. Odwzajemniła go, jednak w oczach miała przejecie tą całą sytuacją.
Korciło mnie by ją wypytać o wiele szczegółów, ale teraz najważniejsze by wrócić całym i zdrowym do domu.
Nagle
na niebie rozbrzmiał wielki huk. Na niebieskim niebie zjawił się
następny Biggycow. Skąd i jak? Nie mam pojęcia. Były przy nim jednak
mniejsze osobniki. Zapewne dzieci. Na moich oczach jeden z wielkoludów
zaatakował drugiego piekielną lawą. Przez grawitację spadła w dół
rozpryskując się na wiele stron. Sądząc, że jesteśmy daleko od nich,
szliśmy spokojnie. Nagle na mą łapę kapnęła kropla zielonej cieczy.
Powąchałem, spojrzałem z bliska. A po minucie moja łapa zdrętwiała i nieco zaczęła krwawić. Bez zbędnej rany, po prostu leciała czerwona krew.
Myśląc,
że to nic poważnego szedłem dalej - Był to błąd, po chwili marszu
upadłem. Czułem tylko ostre pieczenie w łapie oraz wyżej. Usiłowałem tam
spojrzeć... nim jednak to zrobiłem, zemdlałem.
_______________
Disapre? Nie wiem, ale to chyba trucizna, krwawię :C A Amir zwiał, nie powinno tak być! :'D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!