30 maj 2016

Od Moon - Cd. Amiszy

Usiadłam na swych szanownych czterech literach, węsząc długą naukę przemiany. Przynajmniej tyle mogłam ją nauczyć, bo do walki raczej się nie nadawała. Zrobić z zielarza wojownika? To było zadanie niewykonalne, nawet dla mnie. Najwyżej załatwię jej lekcje u Nifenye, niech się dziecko cieszy.
- Nie mogę.
- Jeszcze raz.
Ta prosta wymiana zdań trwała w najlepsze. Po sporym kawałku czasu, sądząc po pozycji słońca na niebie, postanowiłam walnąć się na trawę. Uczenie było męczące, zdecydowanie gorsze od wykonywania zleceń. Może naprawdę nie miała w sobie tego grama człowieka, którego większość dostała w darze od tego tam Boga, czy jak mu było. Ale gorąc. Urwałam kawałek źdźbła trawy, by zacząć obracać je w palcach i oglądać z każdej strony. Było takie interesujące- zielone, długie, lśniące. Normalnie majstersztyk w wykonaniu Matki Natury. Wtedy też, kiedy upuściłam mój obiekt zainteresowania, rozbłysło jasne światło.
- Brawo, młoda- mruknęłam, unosząc rękę oraz kciuk w górę.- Mówiłam, że dasz radę. A teraz tylko ogarnięcie, jak się zachowuje wśród ludzi. To znaczy w sklepach, wybierzemy się na zakupy, co ty na to?
Spojrzałam na drobniutką blondynkę, wpatrującą się we mnie wielkimi oczyma. No co? Jak miałam się nią opiekować, to chyba powinnam być miła, nie?

<Amisza?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!