-Nie dobrze mi- powiedziałem znużony.- Masz jakieś lekarstwa?
-Owszem. Masz- podała mi pigułkę.- Za parę minut będzie działać.
-Dziękuję- powiedziałem i połknąłem tabletkę.- Już czuje się lepiej.
-To dobrze- uśmiechnęła się do mnie.
Byliśmy na pustyni już 2 godziny. Pegazy były przemęczone. Na szczęście Amor miała bukłak (sakwa ze skóry wielbłąda), a w nim wodę. Nalała jej trochę do wiaderka i dała koniom. Sami napiliśmy się, bo było tu strasznie gorąco. Szliśmy jeszcze trochę. Zbliżała się noc. Doszliśmy do jakiejś jaskini.
-Pójdę pierwszy- powiedziałem nie chcąc narazić Amor na niebezpieczeństwo.
-Dobrze. Zajmę się końmi- odpowiedziała.
Wszedłem do jaskini.
-Halo! Jest tu kto?- usłyszałem swoje echo.- Halo.
Nie było nic słychać. Wydawało mi się, że nikogo nie ma i nie było.
-Nie ma tam nic- powiedziałem.
-To dobrze- Amorencja wprowadziła pegazy do jaskini.
<Amor?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!