Od czasu, gdy Zielony zniknął z klatki, krążyłam po niej. Co lepszego miałam do roboty? Podeszłam do złotych drzwiczek. Prowadziła od nich jakaś dróżka. Walić to, że prawie na szczycie drzewa, z którego nie mogłam dojrzeć ziemi. Problem tkwił w tym, że nie dało się ich otworzyć. Westchnęłam cicho. Załamana położyłam się na łóżku. Od szczytu pozłacanej klatki biegł szeroki baldachim, a łoże wyglądało na małżeńskie. Chwilę później doznałam szoku. Zielony mówił, że to co mam na sobie, jest moim strojem ślubnym. Ukryłam twarz w dłoniach. Moje policzki zrobiły się wilgotne od łez. Wzięłam głębszy oddech. Nie chciałam pokazać Zielonemu, że jestem załamana i bezsilna. Starłam ciecz z oczu. Idealnie wyczułam moment na wzięcie się w garść. Usłyszałam czyjeś głośne kroki, pojedyncze piknięcia i szczęk metalu. Zielony wkroczył do klatki z szerokim uśmiechem, od którego zrobiło mi się niedobrze.
- Jak się czujesz, królowo? - zapytał, podchodząc do mnie. Gdy poczułam dotyk jego ręki na policzku, stanowczym ruchem ją odtrąciłam.
- Nie masz prawa mnie dotykać. - warknęłam.
- A to niby czemu? - uniósł brew w rozbawieniu. - Przecież nie jesteś już groźna.
- Pozory mylą. - powiedziałam niby od niechcenia. Zielony parsknął śmiechem. - Mogę cię skrzywdzić, nawet nie mając jako takiej broni.
Elf natychmiast spoważniał.
- Jeśli coś mi zrobisz, twój chłoptaś będzie martwy. - zagroził.
- Mój chłoptaś? - zapytałam. Chwilę później zrozumiałam, że chodzi mu o Kirito. - Co ty chcesz mu zrobić?!
- Nic. - odparł i się zaśmiał. Pogładził mnie po ramieniu i zniknął.
< Kiritooo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!