Nadal tam leżałem. Niewiele czułem. Nic nie widziałem. Ciemność, od czasu do czasu ból. W większości migawki wspomnień. Teresa, Harriet, Sonya...Chuck, Minho. Tylko wspomnienia z czasów Labiryntu. Boże, wręcz tęsknię za tym. Wszystko było takie proste. Teraz straciłem przyjaciółkę, a Pożoga nadal niszczy mi życie. Po chwili wyczułem czyjąś obecność. Zan? Niee, nie przychodziłaby tu. W sumie i tak chyba leżę koło jeziorka, może to jednak ona. Czułem się jak na Nirwanie. Boski stan, czasem bolesny. To chyba jedna z lepszych możliwych śmierci...Taa, stanowczo. Nagle usłyszałem czyjś głos. Nie wiem, co mówił. Może mi groził, może był smutny, może wesoły, albo przerażony. Po prostu głos. Nie umiałem rozpoznać jego wyrazu. Uśmiechnąłem się. Znaczy chyba. Potem wyszeptałem:
-Kimkolwiek jesteś, uciekaj. Nie widzę Cię, ale wiem, że jesteś. Po prostu oddal się, napij się wody po drugiej stronie. Ja tutaj umieram.-Znów ból, a potem dziwna jasność. Czy nareszcie umarłem?
<Zan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!