Szłam ośnieżoną drogą, a raczej czymś co kiedyś nazywano drogą. Teraz, w
tym śniegu, widać było tylko pojedynczy trop jakiegoś jelenia, który
najwyraźniej się zagubił.
Śnieg zacinał od zachodu. Wspaniale, bo akurat zmierzałam w tym
kierunku. Jednak nawet pogoda (która ewidentnie dzisiaj powiedziała:
"hej, może by tak walnąć śniegiem, bo słyszałam, że Mer wychodzi z
domu") nie zdoła mnie tak łatwo powstrzymać.
Był środek zimy, czyli początek sezonu na gromadzenie magicznej wody.
Nie mogłam czekać, aż pogoda się uspokoi. To właśnie początek sezonu był
najbardziej obfity w magię wód.
Jeziora znajdowały się jakieś pięć dni drogi od terenów mojej watahy.
Iście szalone jest przemierzanie tej drogi w pojedynkę, zwłaszcza, kiedy
wali śniegiem po oczach, tak jak teraz. Jednak jestem szamaną, a moje
zapasy, po ostatnich eksperymentach, bardzo się skurczyły. Byłam wręcz
zmuszona wyruszyć na tę wyprawę.
Wiatr wiał coraz silniej, a zimne płatki sypały się w nieskończoność.
Szła zamieć. Nie przetrwam zamieci w pojedynkę. Nie ma szans.
Zaczęłam rozglądać się za jakimś schronieniem. Niczego nie znalazłam,
jednak nieopodal mnie malowały się jakieś góry. Zboczyłam trochę z
kursu, w stronę pagórków. Były stosunkowo wysokie. Liczyłam na to, że
schowam się wśród większych kamieni.
Kiedy znajdowałam się dostatecznie blisko, zauważyłam, że w jednej z tych gór jest wgłębienie, coś jakby jaskinia.
I owszem była to jaskinia. Nie wiele myśląc rozgościłam się we względnie
suchym miejscu. Nie rozpalałam ognia, nie potrafiłam wykrzesać iskry,
od tak. Potrzebowałam przedmiotów, które zostały w domu. Miałam ze sobą
tylko torbę i trochę szkła na wodę.
Siedziałam przy wyjściu wpatrując się w jakieś drzewo na horyzoncie. Wiatr musiał być naprawdę silny, bo nieźle je wyginał.
- Kim jesteś? - usłyszałam głos za sobą.
Cho.lera, ktoś tu jest.
ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!