Przymknęłam oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią. Już kiedyś na
okręcie spotkałam się z czymś podobnym, kapitan nazywał to radiotelefon.
Ten przedmiot pomagał komunikować się z osobami będącymi daleko od
naszego statku, a ludzie najwyraźniej nie posiadają umiejętności
telepatycznych. Może tajemnicza napastniczka posiadała pomniejszoną
wersję czy coś?
- Nie wiem, co to mogło być - odpowiedziałam. - Ale jedno jest pewne,
służy do komunikacji. Może ta dziewczyna była jakimś płatnym zabójcą,
który ma za zadanie cię wyeliminować?
- Doprawdy, pocieszyłaś mnie.
Wzruszyłam ramionami, o ile może to zrobić idący wilk. Dotarłyśmy do
jakiejś bardziej ruchliwej ulicy i skręciłyśmy w lewo. Dwieście metrów
od nas wznosił się budynek, w którym mieścił się szpital. Pokonałyśmy
dość szybką dzielącą nas od niego odległość. Wdrapałyśmy się po kilku
schodkach i weszłyśmy do środka. Oczywiście przechodząca pielęgniarka
MUSIAŁA mnie zauważyć.
- Proszę wyprowadzić stąd tego psa! - zaczęła krzyczeć.
- Ona nigdzie nie pójdzie.
- Czy to pies przewodnik?
- Nie.
- Wobec tego niech ją pani wyprowadzi. NATYCHMIAST.
- Ależ ja mam epilepsję! - dziewczyna kłamała jak z nut.
- Dlaczego pani kłamie, że to nie pies przewodnik?
- Halo, ja krwawię! Zostałam postrzelona! Pomocy, ratunku! - krzyknęła
panicznie i osunęła się teatralnie na podłogę. Zaczęła się krzątanina,
wzywanie doktora. Nikt oprócz mnie nie zauważył tajemniczej postaci w
kapturze zaglądającej przez oszklone drzwi...
<Scarlett?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!