- Spoko, przynajmniej raczej nie będę żałować mojej decyzji o uratowaniu
cię. Bo musisz wiedzieć, że naprawdę miałem ochotę zobaczyć, jak potwór
rozrywa cię na strzępy - wyszczerzyłem się. - A poza tym, dlaczego już
idziesz? Chyba jesteś strasznym "no life'm" i pesymistą. Cóż, skoro masz
u mnie dług, to wieczorem idziemy do klubu. I żadnych "ale", jasne? -
mruknąłem.
Okropnie mi się nudziło, a nie lubię patrzeć na takie smutne panienki
załamane po utracie "miłości", która w rzeczywistości jest tylko jakimś
wymysłem. No bo przecież, czy naprawdę może istnieć takie silne uczucie
do drugiej osoby, przez które chce się zawsze z nią być i jest się
szczęśliwym? Nie. A przynajmniej ja w to nie wierzę. Wadera spojrzała na
mnie z... przerażeniem? Co niby strasznego w nocnym klubie?!
- Em... No... Ja chyba nie mogę... - usiłowała się wymigać.
- Nope. Możesz, a nawet musisz. O... 21 pod klubem? Tylko się ubierz,
jak do klubu przystało, a nie w suknię do ziemi - mruknąłem, odchodząc.
~*~
Nie musiałem się zbyt długo przygotowywać do wyjścia. Punktualnie o
ustalonej godzinie zjawiłem się pod drzwiami do klubu. Venus już tam
była.
<Venus?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!