Wpatrywałam się zaciekawiona w kierunku, który mi wskazano, lecz
niepotrzebnie. Zapytacie dlaczego? Bo już po chwili byłyśmy na miejscu.
Łąka wyglądała pięknie w świetle magicznej kuli. Ogromne połacie trawy,
wonnych kwiatów i ziół otoczonych z górami i lasem. Oczami wyobraźni
widziałam ten widok za dnia. Leniwe owady i ruchliwe pszczoły unoszące
się nad roślinami. Kwiaty we wszystkich kolorach tęczy wyciągające swoje
długie szyjki ku ogromnej kuli ognia oświetlającej cały krajobraz.
Gdzieś w trawie buszujące króliki i wiewiórki. Spokój i piękno.
- Jak chcesz mnie uleczyć?- zapytałam spoglądając na waderę ciekawskimi ślepkami.
-Mówiła coś o tym, że robi mikstury...- pomyślałam. Czyli zapewne tak.
Powoli weszłyśmy w florę. Jako że jestem niska znad źdźbeł trawy
wystawały jedynie moje oczy i uszy. Elandiel była człowiekiem, więc
zapewne nie sprawiała jej problemu wysoka roślinność. Pewnie tak samo by
było, gdyby była teraz wilkiem. Zahaczyłam nochalem o jakiś kwiat i
pyłek wpadł mi do nosa. Kichnęłam. A potem jeszcze raz. I od razu byłam
wyższa. Nawet wolałam nie wiedzieć czym tym razem jestem. Człowiekiem
czy jakąś bestyjką? Czasem na prawdę żałowałam (jakie czasem. Zawsze!),
że nad niczym nie panuję.
(Elaaaandiel?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!