Ta warta była wyczerpująca. Zwłaszcza, że Sunset i Savey pełniły wartę razem, a Toma był z Urazą u szamanki. Przy okazji musiałam odpędzić atak wrogiej watahy, której jednak watahą nie można było nazwać. Bez problemu wystraszyłam dwóch samców i jedną, tępawą samicę. Już miałam wdrapywać się na drzewo, gdy spostrzegłam, że nocna zmiana się kończy. Westchnęłam cicho i zmieniłam się w białowłosą postać. Przeczesałam włosy ręką, na której znajdował się brudny bandaż i spojrzałam na wschodzące słońce. Widok był niesamowity. Śnieg, iskrzący w słońcu, przybrał kolor różowo-pomarańczowy, podobnie jak niebo. Chmury zaś swoją czerwienią dopełniły kompozycji. Przez otarcie się o drzewo, spadł na mnie biały puch. Schowałam miecz do pochwy, czując, że nie będzie mi potrzebny. W moim kierunku zmierzała jakaś postać. Z oddali było widać, że jest ode mnie wyższa.
-Witaj. - powiedział, dobrze mi już znany, blondyn. Uśmiechnęłam się szeroko do niego.
-Cześć Jeff. - odpowiedziałam.
<Jeff-kun?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!