Położyłam się na kocu, przy mojej jaskini. Najbliższa okolica pogrążona była w głuchej ciszy, a mrok nocy ogarnął wszystko. Uniosłam lekko łeb, wpatrując się w niebo. Upstrzone było ono milionami gwiazd. Bił od nich wspaniały blask, tak samo jak od księżyca w pełni. Dziś było wyjątkowo. Nie dlatego, że nareszcie odnalazłam swoje miejsce. Oj nie. Teraz nie szalał wiatr, a śnieg nareszcie przestał sypać. Stworzyło to iluzję niewielkiego ocieplenia. Powoli ogarniała mnie melancholia, tęsknota za dawnymi czasami. Westchnęłam cichutko, ponownie odpędzając uporczywe wspomnienia. To już nie wróci.- powtarzałam w myślach. Brutalna prawda, co? Ale przynajmniej miałam tu jakąś cząstkę, coś (a raczej ktoś) zostało. Podobno Moon również tu dołączyła, jednak o wiele wcześniej niż ja. Do tej pory nie miałam szansy na jej spotkanie- obowiązki mnie wzywały. Okazało się, że ta wataha to jakaś fala nieszczęścia oraz klan samobójców- co i rusz przychodził ktoś ze złamaniami, a także otwartymi ranami. Ledwo nadążałam z opatrywaniem, musiałam prosić innych o drobną pomoc. Plusem tego było to, że już znałam prawie każdego z imienia lub chociaż z widzenia. Raz czerwone, raz białe światełko migało na tle ciemnoniebieskiego tła. Widocznie nawet tutaj musiało znajdować się miasto z lotniskiem. Niesamowite- stwierdziłam dość szczerze. Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos potrąconego kamienia. Szybko odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził dźwięk. Widząc jakiegoś wilka- wstałam i ruszyłam w jego stronę. Akurat tego osobnika jeszcze nie spotkałam.
- Witaj.- powiedziałam z uśmiechem- Coś się stało?
<Kahir? Porażka ;-;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!