Obudziłem się dziwnie późno. Wieczorem. Dziwny paradoks czasu. Wstałem niechętnie i ruszyłem poza tereny. Nagle usłyszałem za sobą jakieś chichoty wader. Odwróciłem się, a z cienia wyszły dwie, nieznajome wadery. Pod toną makijażu dostrzegłem lekkie, dziwne uśmiechy.
-Siemka, przystojniaku. Jak Cię zwą?-Zapytała blondynka po lewej.
-Newt. Nie mam ochoty na rozmowę-Zmarszczyłem brwi.
-A kto mówił o rozmowie?-Ruda wadera puściła do mnie oczko. Prychnąłem. Ruda i blondynka chodziły wokół mnie, przyglądając mi się.
-Wiesz, miałyśmy raczej na myśli...-Blondynka nie dokończyła. Na jej szyi wisiała tabliczka z napisem Cathleen. Pewnie to jej imię, pomyślałem.
-Spinkalajcie-Rzuciłem.
-A coś ty taki rozeźlony?-Zapytała Ruda. Potem szepnęła do blondyny:
-Lubię takich agresorów.-Uśmiechnęła się. Zawarczałem.
-Widzisz, to nie twój biznes-Zmarszczyłem znów brwi.-Lepiej się odsuńcie, bo wasz drogi pan Newt jest Poparzeńcem.
-To jakaś choroba?-Jęknęła z udawanym przejęciem blondynka.
-Choroba mózgu, tępa dzido.-Warknąłem. Ruda uśmiechnęła się fałszywie i walnęła mnie z pięści w pysk.
-Idziesz z nami-Powiedziała.-Do laboratorium.
-Kobiet nie biję-Powiedziałem, a Ruda znów mnie walnęła i związała mi nadgarstki za plecami za pomocą liny.
-Ale dla Ciebie zrobię wyjątek.-Kopnąłem dziewczynę w udo. Zachwiała się, a jej koleżanka podbiegła do niej. Plakietka z jej imieniem spadła na ziemię. Z drugiej strony był napis DRESZCZ. Po przeczytaniu piekielnego słowa natychmiast kopnąłem blondynę w bok, a rudą walnąłem kolanem w twarz, bo nadal była na ziemi.
-Czego znowu ode mnie chcecie?-Zbliżyłem plakietkę, która wisiała na szyi wadery.-DRESZCZu?
-Zamknij się, kleju-Ostatni wyraz sprawił, że skrzywiłem się.
-Bo co? Bo nie jestem odporny? A może chcecie trochę mojego wirusa? Proszę bardzo, chętnie wam go dam.-Warknąłem.
-Nieodporni są jak klej, który łączy wszystko ze sobą.-Powiedziała któraś.
-NIGDY TEGO NIE MÓW!-Walnąłem dziewczynę w szczękę związanymi nadgarstkami. Zacząłem pocierać linę o konar drzewa, żeby pękła. Kiedy mi się to udało, rzekłem otrzepując ręce:
-Zmykajcie do Szczurowatego, ja nigdzie nie idę.
Dziewczyny, całe obolałe niechętnie wstały, a blondynka się odezwała:
-Ach, szkoda, że jesteś chory. Niezły z Ciebie materiał na chłopaka.-Zrobiła niby smutną minę.
-SPADAJ!-Warknąłem i zrobiłem odważny krok w przód, który wystraszył pracowniczkę Departamentu Rozwoju Eksperymentów, dzięki czemu przyspieszyła kroku. Uśmiechnąłem się złośliwie i już miałem sobie iść, kiedy usłyszałem głos:
-Co tu się, kurwa, stało?-Rozejrzałem się. Niedaleko stała jakaś wadera z rogami.
-Kolejna z DRESZCZU?-Zawyłem.
-Co to DRESZCZ?-Zapytała. Czyli chyba nie. Kojarzę ją, pomyślałem.
-Od kiedy tu stoisz?-Zapytałem obojętnie.
-Od momentu, kiedy jakaś laska nawijała coś o kleju. Czemu to Cię uraziło?
-To długa historia. Można tak jakby powiedzieć, że klej to mój pseudonim-Odparłem. Odsunąłem się od wadery, by jej nie zarazić.
<Blanca?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!