Chcąc odciążyć Exceptia z zajmowania się mną, usamodzielniłem się. Właśnie tym się kierowałem, pijąc eliksir wieku. Dopiero po fakcie doszło do mnie, co zrobiłem. Straciłem dotychczasowe życie. Choć nie byłem jedynym, który tak postąpił. Wyszedłem z jaskini, nie musząc prosić o zgodę brata. W końcu granatowego nieba nie przesłaniały chmury. Jako, że byłem posłańcem, musiałem dobrze znać położenie ważnych gwiazd, czy gwiazdozbiorów. To dzięki nim można było połapać się w terenie. Rozłożyłem skrzydła, które były wielkości tych Anielskich i mocno odbiłem się od ziemi. Nade mną połyskiwała niebieska zorza. Jedno spojrzenie w dół wystarczyło, abym poznał miejsce nad którym leciałem. Słony zapach uderzył w wyczulone nozdrza, a mocny wiatr rozwiewał futro, jednocześnie sprawiając, że lot przestawał być stabilny. Wylądowałem zatem gładko na piasku i spojrzałem w górę. Zorza nadal niesamowicie wyglądała, zwłaszcza z konkurującym naprzeciw księżycem w sierpie. Gwiazdy połyskiwały. Pamiętam opowieść matki. Jako miesięczne szczenię spytałem się jej o owe, świecące punkciki na niebie. Odpowiedziała mi wtedy, że Gwiazdy są duszami zmarłych ludzi, którzy z nieba pilnowali ważnych dla nich ludzi. Do tej pory w to wierzę. Mój wzrok powędrował na prawo, w stronę klifu. Siedziała na nim postać. Zbyt znajoma, abym nie mógł jej poznać. Ponownie poderwałem się do lotu. Wylądowałem za czarną waderą.
- Jesteś pewnie na mnie zła za tą zmianę, prawda Luno? - zapytałem cicho. W duchu nadal pozostawałem szczenięciem. Jedyne, co się zmieniło to cyfra oznaczająca wiek oraz wygląd.
< Luna? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!