Ponownie podniosłem powieki, czułem się lepiej. Wyplułem resztki wody z pyska, po czym wstałem. Otrzepałem się z licznych kropelek przejrzystych "resztek" jeziora z futra. Wyglądałem, jakbym miał za sobą trzaśnięcie piorunem. Chciałem podziękować Lily za ratunek, choć poniekąd to jej wina, że wylądowaliśmy w jeziorze. Począłem się rozglądać za waderą, ta jednak zniknęła gdzieś. Nie czułem także jej tropu, widocznie przeleżałem więcej niż chwilę. Potem zdałem sobie sprawę z tego, iż zostawiła ślady, odgniecione na śniegu. Krzycząc jej imię, powędrowałem za widocznymi odciskami łapek. Lily, Lily gdzieś ty!? Zamyślony, wpadłem na krzaki... Oblepione futerkiem samicy... Gdzieniegdzie, strużkami spływała krew. Coś jej się stało, muszę jej pomóc! Chwila, czemu mi na niej zależy...? O matulu, tylko nie to!
- Lily! - wydarłem się, omijając sprawnie kolczaste krzewy. Dlaczego jej szukam, przecież to oni powinni zauważyć, że mnie nie ma! Ach, te sprawy bohatera... Nagle trop się urwał, tym samym doszedłem do Lasu Samobójców. Z gardła wydobyło się krótkie "o nie", a wyraz pyska momentalnie zmienił. Chciała się zabić. Bo wepchnęła mnie do wody. Super. W końcu, ujrzałem ją. Przez las przepływała rzeka, rwąca i naszpikowana ostrymi skałami. Dość głęboka.
- Co ty robisz!? - krzyknąłem za nią, widząc jak samica przygotowuje się do skoku. Odwróciła łeb w moją stronę, ja poczułem ukłucie w sercu. Czemu, och czemu!?
- Ja wiem, że mnie nienawidzisz po tym... - wyszeptała. Złapałem głęboki oddech, stawiając łapę za łapą. Znalazłem się tuż koło niej. Niczego się nie spodziewała, kiedy... Pocałowałem ją. Oderwałem swój pyszczek od Lily, uśmiechając się.
- Czy to znaczy, że Cię nienawidzę? - spytałem. Nie, to wcale nie pocałunek miłości! Po prostu... Nie chcę, by zginęła przez swoją głupotę, no. - Ale nic sobie nie myśl! - dodałem, burmusząc się.
< Lily? Mra ra rau >
- Lily! - wydarłem się, omijając sprawnie kolczaste krzewy. Dlaczego jej szukam, przecież to oni powinni zauważyć, że mnie nie ma! Ach, te sprawy bohatera... Nagle trop się urwał, tym samym doszedłem do Lasu Samobójców. Z gardła wydobyło się krótkie "o nie", a wyraz pyska momentalnie zmienił. Chciała się zabić. Bo wepchnęła mnie do wody. Super. W końcu, ujrzałem ją. Przez las przepływała rzeka, rwąca i naszpikowana ostrymi skałami. Dość głęboka.
- Co ty robisz!? - krzyknąłem za nią, widząc jak samica przygotowuje się do skoku. Odwróciła łeb w moją stronę, ja poczułem ukłucie w sercu. Czemu, och czemu!?
- Ja wiem, że mnie nienawidzisz po tym... - wyszeptała. Złapałem głęboki oddech, stawiając łapę za łapą. Znalazłem się tuż koło niej. Niczego się nie spodziewała, kiedy... Pocałowałem ją. Oderwałem swój pyszczek od Lily, uśmiechając się.
- Czy to znaczy, że Cię nienawidzę? - spytałem. Nie, to wcale nie pocałunek miłości! Po prostu... Nie chcę, by zginęła przez swoją głupotę, no. - Ale nic sobie nie myśl! - dodałem, burmusząc się.
< Lily? Mra ra rau >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!