Ponownie ten głos z wtedy, kiedy Cuttle odeszła. Pojawił się natychmiastowo, tak jak błękitny motyl. Przycupnął obok mnie, wyglądał jakby mi się przypatrywał. Z westchnięciem odwróciłem się na drugi bok, zasłaniając sobie łapą oczy.
- Spadaj, pierdoło jedna. - warknąłem pod nosem, machając ogonem tak, aby odgonić stworzonko. To z przekąsem wylądowało mi na nosie. Jego skrzydła połyskiwały tajemniczo. Nie było na nim żadnych kropek, kresek czy innych wzorków. Różnił się od reszty motyli, jakie widziałem. Był średniej wielkości, tułów cały czarny. Wyróżniał się brakiem czułek i tych wielkich, dziwnych kiełków, czy co one tam mają.
Musisz umrzeć. Teraz, szybko, zanim trucizna opanuje wszystko.
- Nie mam jej w sobie, rozpoznałbym działanie tego świństwa. - czy ja naprawdę gadam z owadem? Czekaj, cofnij. Dlaczego on w ogóle do mnie mówi? I jak on to robi? Wiedziałem, że coś jest z nim te tak. Nagle głos ucichł, a motyl odleciał, w ogóle nie zwracając na mnie uwagi. Zaciekawiło mnie to, a przyznam, że niewiele rzeczy potrafi to zrobić. Nie chcę iść do medyka, bo po co? Pewnie Miu załatwia z nim te wszelkie formalności przez sprawę... Z Cutt. Dalej, Raphaelu, otrząśnij się i biegnij tam, musisz to przeżyć. Magiczny motyl Ci kazał!
Podniosłem się gwałtownie, po czym ruszyłem do jaskini, gdzie przesiaduje medyk. Z niepewnością zajrzałem do środka. Zauważyłem jakiegoś wilka, którego w ogóle nie znałem, Miu siedzącą przy nim i Cuttle, leżącą na białym stole. Rae, spokojnie, na luziku.
- Raphaelu, czujesz się dobrze? - spytała Miu, kierując łeb w moją stronę. Kiwnąłem potwierdzająco, podchodząc do dwójki. - Chcesz tutaj siedzieć? - podobny odruch. Wadera westchnęła cicho.
- Oficjalna przyczyna zgonu, trucizna w ciele. Wszelkie narządy ustały, oprócz mózgu. - ona jakiś miała? - Zainfekowanie przychodzi bardzo powoli, jakby walczyła. Niestety, nie mogę tego odratować. - odezwał się biały basior. Z tego, co kojarzę, to chyba Jack, ale nie jestem pewien. Niebiesko-skrzydły oznajmił, że ona czeka. Czyżby miał rację? Spojrzałem na Cuttle, aby dowieść tezy. Znowu on, tym razem siedział na jej prawej łapie. Zmarszczyłem nos, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Był tak cholernie pociągający. Nie wiedziałem, co oznacza, lecz pojawiał się w chwili, gdy zaraz miało się coś stać.
- Rae, zorganizujesz coś...? Jakiś, pogrzeb, albo coś? - moje myśli zakłóciła prośba Miu,
- Tak, tak, chyba... - burknąłem, wstając z ziemi. - Ja już lepiej pójdę... - dodałem pośpiesznie, wychodząc z groty. Ten moment utkwi mi w pamięci na zawsze.
Były tu tylko te wilki, które znały Cutt. Uraza siedziała oparta o Miu, pocieszały siebie nawzajem. Bandera stała na boku, a Rose z Nathanem przyglądali się mi uważnie. Wieniec był, cóż, niecodzienny. Wszyscy sprzeciwili się temu, ale ja dobrze wiedziałem, jakie rzeczy ona lubiła. Dokładniej, zrobiony był ze sztyletów i kaktusów. Nie było również trumny, po prostu była tam zwinięta w kłębek. Zabroniłem zakopywania jej czy czegokolwiek. Motyle mi zabroniły i stwierdziły, że pochowanie jej skończy się niezbyt miło. Więc za to również byli oburzeni, lecz ja robiłem swoje. Było już po wszystkim. Mowy zakończone, kondolencje złożone. Szepty ustały, a po ciszy wszyscy się rozeszli. Ja zostałem na czuwanie, ponieważ tak robiło się w mojej watasze.
Musisz umrzeć, Rae.
- Nie mogę, nie mogę tak po prostu... - wzdychałem, chowając pysk w łapach.
To ją uratuje.
- Bo umrę? Jesteście beznadziejne, tak po prostu... - niebieskie skrzydła mignęły mi przed oczami.
Domyślałem się, co knuły, ale to co mówiły do tej pory, okazywało się prawdą. A gdybym tak, wziął i naprawdę się zabił? Połowa istnień byłaby z tego zachwycona. Nie jestem chyba w stanie...
I wtedy poczułem ostry ból w klatce piersiowej. Ponownie czarna plama, ponownie osłabienie, ponownie motyl. Usiadł na czubku głowy ciała Cuttle. Obniżyłem łeb, a tam na dole, był najmniejszy niebieski motylek jakiego widziałem.
Masz mało czasu.
Znowu ciemność.
Zerwałem się w sekundę, ignorując to, że byłem totalnie wycieńczony. Rozejrzałem się dookoła, chwilę później tracąc oddech. To znowu to przeklęte miejsce. Tam, gdzie stałem się potworem.
- Czemu tutaj jestem? - warknąłem, nie dowierzając. Czerwień, żółć, pomarańcz oraz czerń. Wzrok się wyostrzał, a wspomnienia powróciły.
- Rae? - zaraz, co? Czy to Cuttle? Nie, to obłuda, ona nie może tak po prostu się odezwać. Jeśli to jednak ona? Nie wiem, jestem w kropce. Po co te durne zmutowane muchy mnie tutaj przywlokły.
- Cutt, to naprawdę ty? - rzuciłem rozkojarzony. Za jedną z dziwacznie powykręcanych klatek i stercie krzeseł, wyłoniła się dobrze znana mi postać.
Boże.