Zapadła noc, a licho nie śpi. Wyszłam więc z jaskini z nadzieją, że nie spotkam nikogo. Moje nadzieje okazały się złudne. Jednak dzięki byciu strażnikiem, znałam wiele skrótów i kryjówek, z których korzystałam. Dzięki temu wydostałam się niezauważona z 'centrum' watahy, w którym było chyba z 7 jaskiń. Ale nieważne. Wyszłam z jaskini w określonym celu. No.. Poniekąd określonym. Czułam, że jeśli tam zostanę choć godzinę, to zeświruję. Stąpałam cicho. Ta cisza mnie dobijała. Zmieniłam się więc w człowieka. Słysząc znajomy gruchot śniegu na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Nie zwracałam uwagi na to, że było mi cholernie zimno. Do jaskini było daleko, a nie chciało mi się tam wracać tylko po to, aby się przebrać. Czarne trapery orały śnieg, który opadał na odsłonięte nogi. Przeczesałam włosy dłonią i przeskoczyłam nad grubym konarem, strasząc przy tym wiewiórkę (Czemu ona jeszcze nie śpi?). W końcu dotarłam tam, gdzie chciałam. Zapach słonej wody i delikatny wiatr zawsze mnie uszczęśliwiały. Temu też zawsze można było mnie tu znaleźć. Czyżbym usłyszała kroki? Czy to może moja wyobraźnia? Pewnie to drugie. Tym razem odchrząknięcie. Czyli jednak mi się nie wydawało!
< Ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!