-Wiesz... To było dość głupie.-mruknąłem pod nosem- Nie wiem, czy chcesz tego słuchać...
Wadera popatrzyła się na mnie jak na idiotę, po czym szybko dodała:
-Wiesz, nie mam nic innego do roboty...
-A ja mam...-dogryzłem jej.
Przeciągnąłem się, oraz błyskawicznie skierowałem się do wyjścia.
Amora nie próbowała mnie zatrzymywać. Choć widziałem wyraźnie, że chce,
żebym jeszcze został. Nie zwracając na nią zbytniej uwagi, ograniczyłem
się do powiedzenia:
-Do zobaczenia, Amoro.
-Pa...-szepnęła.
Odprowadzała mnie wzrokiem, dopóki nie zniknąłem za kątem jaskini.
~~~Kilka godzin później...~~~
Przyczajony za ogromnym krzewem, obserwowałem swoją ofiarę. Wbijałem
moje pazury niespokojnie, w mokrą ziemię. Czułem się gotowy do ataku,
podniosłem lekko ogon, po czym jeszcze raz chwyciłem w nos zapach
zwierzyny. Podczołgałem się wystarczająco blisko jelenia, już miałem
wbić moje kły w jego kark. Moje pazury miały rozciąć mu skórę, a on sam
miał paść z wielkim hukiem, na zimną ziemię. Gdy podczas skoku, coś
uderzyło mnie w łeb, poleciałem w krzewy. Leżałem pod gałęziami, i
powoli układałem plan zdarzeń. To ''coś'', musiało być duże, skoro
odepchnęło mnie pod krzew. Potężny jeleń spłoszył się, czyli nici z
śniadania. Zdenerwowany i jednocześnie wściekły, bardzo powoli wstałem.
Otrząsnąłem się z piachu i podszedłem do miejsca zdarzenia. Były tam
tylko ślady kopyt, a trochę dalej leżało coś na kształt wilka.
Wzdrygnąłem się, a jak to ktoś z obcej watahy? Przygotowany na rozlew
krwi, przybrałem pozycję obronną, i powoli zacząłem zbliżać się do
tajemniczej postaci. Leżała skulona i cicho postękiwała, widocznie
musiała skryć się w krzakach naprzeciw mnie. Wybrała tego samego jelenia
co ja, i tak doszło do wypadku. Gdy podszedłem bliżej, już wiedziałem
kto to. Była to Amortencja, usiadłem obok niej, i sprawdziłem tętno.
Było stabilne, ale sama Amora, była nieprzytomna. Wziąłem ją na grzbiet i
bardzo powoli ruszyłem w kierunku mojej jaskini. Przeszedłem zaledwie
parę metrów, gdy usłyszałem cichy szept:
-Dios... Gdzie...Ja...?-zapytała zdezorientowana samica.
-Spokojnie, wszystko pod kontrolą. Mieliśmy mały wypadek i tyle...-odparłem.
Po chwili skręciłem w drogę prowadzącą na łączkę. Usiadłem tam
zmęczony, Amora zeszła mi z grzbietu i usiadła obok mnie. Długą chwilę
milczeliśmy, słychać było delikatny szum wiatru i brzęczenie pszczół.
Nagle na nosie usiadł mi kolorowy motyl. Amora uśmiechnęła się, a ja
cicho szepnąłem, by nie spłoszyć motylka:
-No i co w tym takiego zabawnego?
-No właśnie to, że jesteś taki potężnym basiorem, a usiadł na Tobie motylek!-dławiła się ze śmiechu Amora.
Pokiwałem z politowaniem łbem, motylek odleciał do pobliskiego
kwiatka. Jego płatki były drobne, o kolorze liliowym. Cały kwiat
prezentował się przepięknie, Amora westchnęła.
''Co ona tak wzdycha to tego kwiatka?''- kłóciłem się ze sobą w myślach- ''Czy ona chce, żebym go zerwał?''
Po dłuższym namyśle, podszedłem do kwiatu i złapałem go za łodyżkę.
Lekko pociągnąłem, i już miałem go w pysku. Znów usiadłem obok wadery i
pokazałem jej kwiat, włożyłem Amorze kwiat za ucho.
-Tak się na niego patrzyłaś, że myślałem, że Ci gałki oczne wylecą!-warknąłem.
-Nie jesteś w ogóle romantyczny!-odparła Amora.
-Słuchaj, kochana!-warknąłem- Ja nie przepadam za czymś takim, a po za tym jestem wolnym strzelcem!
Wadera jakby posmutniała, po chwili zapytała:
-Musi Ci się ktoś podobać, każdy z Nas ma w sobie nutę romantyzmu, inni go okazują, a drudzy- nie.
Jej odpowiedź mnie zamurowała, do oczu dopłynęły mi łzy.
-Ale Ty nic nie rozumiesz!-krzyknąłem- Nie masz na sobie klątwy!
(Amora? Robi się gorąco! C:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!