Gdy Kazan wszedł do jaskini nie dowierzałam w to co się dzieję, był
kompletnie pijany! Podbiegłam do niego i przytrzymałam zanim zdołał się
wywalić.
- Gdzieś ty był? - zapytałam.
- Nigdziee, po prostu mam problemu z rodziną - powiedział bełkocząc.
- Słucham?
- Nie radzę sobie! - ryknął mi w twarz.
Odskoczyłam od niego i zaczęłam się cofać do wyjścia, chcąc uciec.
Wiedziałam, że to wszystko przeze mnie, przez tą całą ciążę, przez moją
nieuwagę.
- Ja sobie nie dam rady, z niczym - wybełkotał.
Wtedy do moich oczu napłynęły łzy, samoczynnie na wspomnienie jego byłej
partnerki. Na nią na pewno się wtedy nie wydzierał, na pewno jej nie
obwiniał, a tym bardziej nie straszył.
- Za co? - zapytałam jak idiotka, myśląc, że odpowie mi w pełni rozumu,
każdy wie jednak, że po alkoholu zawsze mówi się to co chciało skryć -
Na nią na pewno się nie wydzierałeś! - krzyknęłam starając się opanować
rozpacz.
- Sav kurw..
- Jestem tą kolejną tak?! - przerwałam mu - ciekawe co tak na prawdę myślałeś mówiąc, że mnie kochasz!
W tamtym momencie wybiegłam z jaskini. Na zewnątrz panowała okropna
śnieżyca, przez co nic nie widziałam. Chciałam po prostu zniknąć,
wyparować, nie czuć tego bólu w sercu. Może na prawdę byłam dla niego
udręką? Sama nie wiem. W tamtym momencie poczułam, jak ziemia pode mną
opada, w ostatniej chwili złapałam się krańca trawy, starając się
wydostać na zewnątrz. Desperackie próby okazały się bezsensowne, gdyż i
tak zostałam uwięziona w pułapce. Wylądowałam na nogach, starając się
nie zranić brzucha. Położyłam się na ziemi zakrywając pyszczek łapami.
Trzęsłam się z zimna, jak nigdy dotąd, czując rozpuszczające się płatki
śniegu na moim futrze. Zamknęłam po prostu oczy, mając nadzieję, że to
wszystko się zaraz skończy...
< Kaz? Emmm no to masz....>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!