26 kwi 2016

Od Bandery cd Amor

- Jakby co, to idę coś zjeść – oznajmiłam.
- Przecież niedawno polowałyśmy. – Amortnecja była nieco zaskoczona.
- Niedawno? Śpisz od dobrych dwóch godzin. Wydawało mi się, że zanudzę się na śmierć.
Wskazałam łapą stertę węzłów robionych na źdźbłach trawy. Złota wadera wyszczerzyła zęby w uśmiechu i wstała z ziemi.
- Poza tym nic wtedy nie zjadłam, nie pamiętasz? A, i jeśli idziesz ze mną, to jakby co robimy po mojemu.
- Czyli?
- Zobaczysz – szepnęłam tajemniczo i ruszyłam w stronę plaży, przenosząc Polikarpa i zrobione węzły w dwóch wodnych kulach. Droga przebiegała w milczeniu. Cały czas, wybierając kręte, rzadziej uczęszczane ścieżki, zmierzałam ku morzu. Można rzec, że szłam trochę naokoło, przez co podróż zajęła nam więcej czasu. Ale mogłam rozkoszować się wiejącym delikatnie wiatrem, zapachem kwitnących kwiatów i śpiewem ptaków. Przymknęłam oczy z rozkoszy i zaczęłam cicho nucić piosenkę z pewnej starej, odległej krainy. Przypominała mi podróże, nie tylko morskie ale i w czasie. To były zawsze niezwykłe chwile. Bardzo chciałam, aby droga jeszcze się ciągnęła, ale nie potrafiłam jej bardziej przedłużyć i w końcu dotarłyśmy na moją ulubioną część terenów watahy.
- Będziemy łapach kraby? – zapytała Amortencja, rozglądając się z zaciekawieniem i powątpiewaniem. Uśmiechnęłam się, kręcąc głową.
- Nie, na ryby. Dość łatwo je znaleźć.
Złota wadera kiwnęła lekko głową w namyśle, a potem na jej pyszczku zagościł uśmiech.
- Jeśli to oznacza pływanie, jestem za.
Weszłyśmy do wody i odpłynęłyśmy kilkanaście metrów od brzegu, tak, że nie potrafiłyśmy wyczuć dla pod łapami. Zanurkowałam i rozejrzałam się wokoło. Gdzieś z mojej lewej strony mignęło kilka ciemniejszych kształtów, więc skierowałam się natychmiast w ich stronę. Po dłuższym czasie udało mi się złapać dorodnego śledzia. Ze zdobyczą trzymaną w pysku podpłynęłam do Amortencji, która zanurzała się co chwila pod wodę.
- I jak tam? – zapytałam, przekładając rybę na chwilę do łap.
- Nic oprócz tego. – Wadera pokazała mi zabłąkaną sardynkę długości dziesięciu centymetrów.
- No, tym się raczej nie najesz, ale świetnie ci poszło. Proszę. – Podałam jej śledzia. – Ja złapię kolejnego.
Po piętnastu minutach wyszłam na brzeg, trzymając w pysku nieco mniejszy okaz. Amor pochłonęła już większość swojej ryby. Uśmiechnęłam się na ten widok i zabrałam się do jedzenia
<Amortencjo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!