31 paź 2015

Od Moon - Halloweenowe opowiadanie eventowe

     W mroku nocy wszyscy pewnie świetnie się bawili, biegali przebrani za przeróżne straszydła. Nigdy nie mogłam zrozumieć fenomenu czczenia potworów, przecież to tylko zwykłe istoty, których bali się ludzie. Poprawiłam dość lekki plecak podróżny, dla wspinaczy alpejskich. Poprzedniego dnia uprzedziłam Parę Alfa o mojej jednodniowej nieobecności. Usprawiedliwiłam się potrzebą załatwienia jakiejś ważnej sprawy. W rzeczywistości tak właśnie było, jednak owa sprawa nie była ważna, a wręcz nagląca i nie cierpiąca zwłoki. Jako, że nadchodziło jedyne takie święto w roku- musiałam odwiedzić miejsce, w którym ostatni raz dane mi było widzieć, dotknąć mojego jedynego ukochanego. Dotknęłam lewego boku Jabłonki, by skręciła w uliczkę pomiędzy skałami. Jedną ręką trzymałam się lejc, zaś drugą ścisnęłam lśniący nieśmiertelnik. Wszystko przemija, jednak niektóre straty bolą bardziej niż inne, ból zostanie na zawsze.- powtórzyłam enty raz w swoim marnym życiu. Tak, życie bez diabelskiego syna nie było już tym moim... Czasem chciałam zadźgać się jednym z wielu noży, które posiadałam czy też zastrzelić się, zrobić z siebie siatkę przeszytą pociskami różnych kalibrów. Zawsze w ostatniej chwili rezygnowałam, wiedząc, że Kaz nie chciałby tego. Chciałby, żebym nadal żyła i szukała nowego szczęścia. Ale nie wiedział, że jedynym szczęściem był on. Kawałek metalu, pod wpływem mojej siły, wbił mi się w skórę. Krew zaczęła powoli spływać, plamiąc nieskazitelnie czystą stal. Wsłuchałam się we wszechogarniającą ciszę, przeszywającą mnie aż do samego szpiku kości. Okolica już dawno została opuszczona przez jakiekolwiek życie, w końcu... Kto normalny mieszkałby wśród pustynnych skał, przy jedynym źródełku w promieniu stu kilometrów? Chyba tylko nasza dwójka... I ja, i on cały czas uciekaliśmy... Uciekaliśmy przed prawem, przed Bogiem, przed Lucyferem. Chcieliśmy być razem , jednak tamci dwaj nie pozwalali nam na to. Bo w końcu... Upały Anioł nadal (choć pozbawiony skrzydeł) mógł się na coś przydać, a nawet wrócić "na górę". Zaś przyszłemu ojcu diabłów nie wypadało łączyć się w związek z anielicą. Nie, to nie była ta bajka. Zawsze reprezentowaliśmy dwa tak różne światy...
     Wojownikom podobno nie można było płakać, ponieważ było to oznaką słabości. Jednak już dawno przestałam wojować tak na poważnie, uspokoiłam się nieco. Jedna słona łza zakreśliła nierówną linię, przecinającą mój policzek. Nie minęła chwila, a leciały ich dziesiątki. Rozkleiłam się jak jakiś głupi dzieciak albo przewrażliwiona matusia.  Pozwalałam im płynąć, nie miałam się czego wstydzić. Przecież wyrażały one, zżerającą mnie od środka, tęsknotę oraz ogromny żal, ból po tak wielkiej stracie. Klacz o jabłkowitej maści zarżała cichutko, zapewne wyczuwając targające mną, odbierające wewnętrzną równowagę emocje. Suchy piasek chrzęścił pod naporem idealnie utrzymanych kopyt zwierzęcia. Księżyc oświetlał nam drogę, a potężne cienie rozcinały ją  na nierówne prostokąty. Widok ten mógł przyprawić o atak ciarek na plecach, a nawet nieuzasadnione lęki. Już dawno zdołałam przyzwyczaić się do tego miejsca, dostrzegałam bardzo wyraźnie jego osobliwe, a jednocześnie majestatyczne piękno. Chłód, wiecznie bijący od piaskowcowych ścian, przeszywał człowieka na wylot, powodując mimowolne drżenie ciała. Czego się boisz, co robaczku?- Kazuto zawsze zadawał mi to pytanie. Odpowiadałam mu cichym śmiechem oraz lekkim uderzeniem w plecy. Uwielbiałam tego mężczyznę, dlatego tak to wszystko przeżywałam. Z resztą... Jako jedyna dostrzegałam w nim ten ukryty urok, niewyraźną, a jednocześnie rzucającą się w oczy słodkość jego bytu. A może przyciągało mnie do niego to, że był typowym "niegrzecznym chłopcem"? Sama nie wiedziała i raczej nie dowiem się. Jedyne czego byłam pewna to to, że nigdy więcej nie pokocham kogoś tak mocno jak tego ciemnowłosego przybłędę. Owiany był nutką tajemnicy, nie pokazywał swojej twarzy, cały czas był wilkiem. Ale to było za czasów WWS. Zmieniło się pod koniec, wtedy może zebrał się na odwagę... Nie mi to osądzać. Po prostu, będąc w moim domu, przemienił się w pięknego mężczyznę o włosach koloru ciemnego brązu. Przyparł mnie do ściany i pocałował z całą mocą. Ponownie poczułam przyjemne uczucie, gdzieś w głębi mnie. Takie, które wtedy czułam. Jakby rój motyli latał we mnie, muskając wewnętrzną stronę skóry skrzydełkami.
- Wróć...- jęknęłam cicho- Proszę... wróć do mnie, gdziekolwiek jesteś...
Było to moje ciche, najskrytsze pragnienie. Chciałam, nie! Ja musiałam znów go dotknąć, poczuć miękkość jego skóry, jego delikatny, a jednocześnie silny uścisk na mojej talii. Jednocześnie wiedziałam, że on nie wróci, że zniknął na zawsze. Ubolewałam nad tym.
- Jabłonko, stój.- mruknęłam wprost do końskiego ucha
Zwierzę posłusznie wykonało moje polecenie. Znalazłam się w miejscu naszego ostatniego spotkania. Tu, gdzie kiedyś było przejście, teraz leżały ogromne głazy. Zapewne został po drugiej stronie albo ciężkie kamienie odebrały mu życie. Sama ledwo zdołałam przetrwać- nieźle mnie wtedy poturbowało. Plecak rzuciłam na ubitą ziemię, coś w nim wydało głuchy odgłos. Rozsunęłam zamek błyskawiczny. Zapach kwiatów rozniósł się po całej okolicy, nadając miejscu nieco lżejszego wyglądu, wrażenia lekkości. Wyjęłam spory bukiet róż, błękitny znicz, a także kilka innych drobiazgów. Robiłam to z ochotą, a także odrobinką nadziei, która postanowiła się we mnie zakorzenić na stałe. Zapaliłam świeczkę, którą włożyłam do kolorowego szkła, potem zamykając jego górę. Znalazł miejsce tuż przy głazie. Dorzuciłam kilka zapachowych świeczek, tych o ulubionym zapachu Kaz'a. Przynajmniej tak mogłam uczcić jego pamięć. Potem ułożyłam ramkę z naszym wspólnym zdjęciem. Wywołało ono u mnie nieznośne pieczenie oczu, ale też szeroki uśmiech. Mówił on o jednoczesnej radości, smutku... Te dwie emocje walczyły o moją uwagę. Wygrały wspomnienia. Pamiętam, że osobę, która wykonała zdjęcie, wspólnie wrzuciliśmy do spokojnej rzeki. Przejechałam dłonią po szklanej ramce, tworząc na niej ledwo widzialne smugi. Ostatnim elementem były róże. Ułożyłam je po bokach i w tylnej części mojego skromnego "dzieła". Wykonałam dość nieudolny znak krzyża, następnie składając dłonie do modlitwy. Odmawiałam ją cicho, tonem błagalnym, smutnym, wręcz bolesnym. Nieznośne łzy znów zaczęły lecieć. Naznaczały moje policzki długimi liniami, by potem roztrzaskać się, wsiąknąć w spragnione podłoże. Zacisnęłam powieki, pozwalając pogrążyć się w rozpaczy. Ramiona zaczęły mi lekko drgać, w rytm szlochania.
- I niech będzie szczęśliwy, niech nie zazna strat. Amen.- zakończyłam nietypową modlitwę
Miałam nadzieję, że Staruszek w Niebiosach mnie choć raz wysłucha. Jednak było to wątpliwe. Kazuto nie był stworzeniem boskim, nie miał duszy, jego serce biło tylko przy mnie, kiedy byłam blisko. Trwałam tak, klęcząc, rycząc przez kilka (a może kilkanaście) minut. Jakoś nie mogłam się opanować. Tak po prostu, było to dla mnie rzeczą niemożliwą do wykonania. Wspominałam wszystko co razem przeszliśmy. Po każdej mojej śmierci- odnajdowaliśmy się na nowo, zupełnie przypadkiem. A to wpadliśmy na siebie na ulicy, a to mężczyzna przyszedł na podpisanie mojej książki, a to ja na organizowaną przez niego zabawę. W czasach oświecenia ja (wtedy córka mężczyzny ze szlachty) tańczyłam z synem króla, nie wiedząc jeszcze, że był to Kaz. Zakochiwaliśmy się w sobie na nowo tak wiele razy, a teraz wszystko prysnęło przez naszą wspólną głupotę. Znalazłam w sobie siłę by wstać. Niepewnym krokiem podeszłam do oczekującej klaczy. Po drodze zgarnęłam, lekki jak piórko, plecak.
     Jednym, płynnym ruchem znalazłam się w siodle. Nie miałam ochoty stąd odchodzić, ale musiałam. Beze mnie wataha mogła być zagrożona, liczył się każdy z żołnierzy. A co by było, gdybym ze sobą skończyła? Tu i teraz? Nie Moon, Kaz by tego nie chciał!- biłam się sama ze sobą w myślach. Pozłacany nóż wysunął się z pochwy przytwierdzonej do mojego uda, nieco tuż nad skórzanymi butami za kolano. Jednakże szybko wrócił na swoje miejsce, zbyt mnie kusił. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na miejsce rozstania. Płomienie świec tańczyły w rytm nadawany przez lekki wiaterek. Płatki czerwono-czarnych róż poruszały się nieznacznie, same kwiaty nie przemieszczały się. Czarno-białe zdjęcie królowało nad wszystkim. Za rok, a może i wcześniej, ponownie miałam przybyć tu, odnowić swe "dzieło". Może mój diabelski chłopak również wróci tu, zobaczy to co zrobiłam i spróbuje mnie odnaleźć? Cóż... Wszystko było możliwe, a nadzieja umierała zawsze jako ostatnia.

<No cóż... Moon i jej przywiązanie do (najprawdopodobniej zmarłych) bliskich, do jej jedynego ukochanego... Matko, dalej płaczę ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!