Ile to już minęło, myślałam, wpatrując się w śnieżnobiały sufit szpitalnego pokoju, ile tam siedziałam, zanim udało mi się wydostać? I jak... jak trafiłam do domu Moon? Od czasu pierwszego odzyskania przytomności wszystko mieszało mi się w głowie. Wtedy też stanęłam oko w oko z Danielem, równie zaskoczonym co jego... towarzyszka? A może byli dla siebie kimś więcej? Jeśli tak, to życzyłam im jak najwięcej szczęścia i powodzenia. Nie, nie czułam zazdrości, ni nienawiści wobec Księżycowej Panny, bo sama wszystko zniszczyłam swoimi pochopnymi decyzjami, za które przyszło mi sporo zapłacić. Od paru tygodni szpital był moim domem, z którego nie pozwalano mi wychodzić. Chyba. Sama też nie rwałam się do opuszczania wielkiego budynku, w obawie przed wszystkim co czyhało na zewnątrz. Świat był okrutny. Zerknęłam na pielęgniarkę, którą ignorowałam już od dobrych pięciu minut. Jakaś nowa. Poprzednia wysiadała po upływie chwili, drąc się na mnie i trzaskając drzwiami. Wzdrygnęłam się, kiedy kobieta wykonała nagły ruch, jakim było wstanie i wzięcie tacy w ręce. Powinna mnie uprzedzić, zanim to zrobiła, bałam się niespodziewanych czynności w wykonaniu innych osób.
- Powinna pani jeść, inaczej może to źle się skończyć dla organizmu twojego, jako matki i dziecka, które w sobie nosisz- odezwała się łagodnym tonem.- Chociaż trochę...
Popatrzyłam z odrazą na talerz po brzegi wypełniony zupą. Pływały w niej drobinki czegoś, co zapewne było kiedyś żywą istotą, a teraz służyło za pożywienie dla drapieżników. Ohydztwo. Tak, jak wszystko co znajdowało się w tym całym kompleksie nieskazitelnie czystych pomieszczeń.
- Wiesz, gdzie mam to jedzenie?!- warknęłam, ponownie dając się ponieść jednej z losowych emocji
- Spokoj...
- Nie! Nie będę spokojna! Mam już tego wszystkiego serdecznie dosyć! WSZYSTKIEGO, rozumiesz?! Najlepiej by było, gdyby wtedy mnie zakatował! Mielibyście spokój, o jednego świra mniej, prawda?!
Chyba wtedy nawet ta nie wytrzymała. Wyszła. Tak po prostu. Bez trzaskania. A ja? Oparłam głowę o kolana, już do końca przypominając maleństwo w pozycji embrionalnej... Moje maleństwo, które rosło wewnątrz mnie, nieświadome wszystkiego co złe. Kochałam je? Sama nie wiedziałam. Nic nie wiedziałam. I to właśnie doprowadzało mnie do szału. Niewiedza i wewnętrzny ból, strach towarzyszący mi w każdej sekundzie. Usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi, zwracając wzrok w tamtym kierunku. Welon z jasnych włosów utrudniał mi widzenie, ale nawet przez niego rozpoznałam osobę, która raczyła mnie odwiedzić. Dan... Zacisnęłam powieki, by nie płakać. Musiałam być silna, choć nie chciałam.
- Po co przyszedłeś?- wydukałam
<Daniel? Chciałaś, to masz Tenuśkę :')>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!