- Ej! Nie można tego rozwiązać pokojowo jakoś, czy co? Od razu zabijać? No weeeeźcie! - próbowałem ratować siebie i tego spróchniałego pchlacza, co śmie się nazywać kotem. PO CO JA GO, KURWA, RATOWAŁEM?! A huj, mógł sobie zdychać na tych cholernym słońcu! Nie miałbym do czynienia z jakimiś banano-muzułmanami, co dla jakichś Tsubakich, czy co to tam jest, pracują! Roy, czasem jesteś bardzo, bardzo, ale to baaaardzo głupim głupkiem...
Ten rudy różowy dźgnął mnie w ramię tym swoim kijaszkiem.
- Cholerny szmaciarz! - warknąłem. Chciałem powiedzieć to w myślach, ale... Czasem się trzeba przyzwyczaić do sytuacji.
- Ups... Powiedziałem to na głos?
Po chwili zacząłem się modlić z taką miną:
Moja modlitwa nie została wysłuchana - ten idiota wbił mi włócznię prosto w brzuch. Upadłem. Ostatnie, co usłyszałem, to słowa banano-muzułmanina:
- Jeden leży!
Potem zamknąłem oczy...
<Kuro? Nie zostawiaj mnie na pastwę losuuuuuu!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!