-Jak wolisz.. - usłyszałam odpowiedź Andromedy. Westchnęłam cicho i schowałam Elucidator do pochwy. Zaczęłyśmy się rozglądać. Moją uwagę przykuło drganie powietrza, tuż na odsłoniętym kawałku ściany. Zbliżyłam się do niego i zaczęłam oględziny. Usłyszałam jakiś cichy trzask. Menda oczywiście też. Ze strachu prawie się do mnie przytuliła, tym samym zachwiała mą równowagę. Wpadłam na owy kawałek ściany. Poczułam, jak ustępuje pod moim ciężarem i rozpada się. Byłyśmy w dziwnym pomieszczeniu. Przypominało ono pokój w szpitalu. Były w nim nosze i zardzewiała, metalowa szafka, z której ciekło coś brązowo-czerwonego. Wzięłam głębszy oddech i poczułam mocny odór rozkładającego się ciała.
-Andromedo.. - zaczęłam, wycofując się. Biała wadera poszła w moje ślady. Jednak, zamiast wyjść na ciemny korytarz, napotkałam lodowaty, zimny kamień. Zdenerwowana odwróciłam się. Ściana była nienaruszona, a my tkwiłyśmy w starym, szpitalnym pokoju, w którym rozkładały się czyjeś zwłoki.
-Jesteście w pułapce. - usłyszałam jakiś głos. Zapewne męski. - Nie ma stąd ucieczki.
<Andromedo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!