- Bo mi się jeszcze kuźna będzie chciało. - spojrzałem na zegarek Cuttle. Pięć minut. Mam trafić w kark? Ale jak? Spiąłem wszystkie mięśnie i z rykiem ruszyłem na stwora. Odepchnął mnie na bok, wszystko zaczęło mnie boleć. Syknąłem z bólu.
- "Demon Demonowi krzywdy nie zrobi..." - powtarzałem w myślach. Mogłem zaraz zginąć, u mego boku druga, właściwie trzecia najważniejsza osoba w watasze. Nie liczę Samca Alfa. Spędziłem w niej kilka dni. Tak ma się zakończyć mój, według niebieskofutrej, marny żywot? Poczułem mrowienie na skórze. Kwasy Czarnego.
Wstałem, chwiejąc się bardzo. "Zatańczymy". Źle czuję się w mojej formie, w dodatku nie mam mocy. Przeszkadza mi to. Potwór podszedł bliżej mnie. Uśmiechnąłem się zwycięsko. Szybko ominąłem go i zaszedłem od drugiej strony. Raz się żyje. Wspiąłem się na jego plecy, wyrywając jeden z jego kolców na grzbiecie. Zaczął się miotać, a Cutt... Nie ruszać. Na chwilę straciłem oddech. Tym razem naprawdę ktoś umiera... Gdyby nie ja, nie byłoby mnie tutaj!
Monstrum ryknęło przeciągle, wiercąc się. Próbowała mnie dosięgnąć, ale nie mogła. Przypomniałem sobie o swojej misji.
5... 4...
Dotarłem do karku.
3... 2...
Ustawiłem się.
1...
Wbiłem kolec w rdzeń. Coś zabłysło. Pękło. Zamknąłem oczy, żeby nie oślepnąć.
- Stuart. - w mojej głowie odezwał się głos. Znajomy. - Stuart. - powtórzyło. Imię dość śmieszne...
- Rae? - podniosłem gwałtownie powieki, zacząłem się rozglądać. Miałem futro, łapy... Znowu jestem normalny. Tyle, że wyglądałem inaczej. Sierść stała się jaśniejsza. Byłem trochę większy, niż zazwyczaj. Zmieniłem wygląd? - Rae! - wrzeszczało coś, jednak słyszałem pisk. To Cutt?
Leżałem na zielonej trawie. Wiatr muskał ją, przez co pochylała się. Było lato, słońce świeciło z góry. Wszystko wydawało się żywsze, bardziej kolorowe. Miałem wrażenie, że skądś znam to miejsce.
- Niebieska Cuttle?... - wymamrotałem. Koło mnie siedziała Beta Niebieskiej Zorzy. Kąciki ust uniosły się lekko. Dziwnie rozpromieniałem. Wadera odwzajemniła gest. Dziwnie.
- Gdzie jesteśmy? - wstałem powoli, obolały. Cutt jednak była w gorszym stanie, cała poobijana. - Nic Ci nie jest? - dodałem, wyprostowując się. Samica przez chwilę nie mogła oderwać ode mnie wzroku.
- A co, martwisz się? - powiedziała z przekąsem. - Poza tym, wyładniałeś troszkę. - pokazała na mnie łapą. Zauważyłem. Prychnąłem znacząco. - Co do miejsca, nie mam bladego pojęcia.
- Ej, Ronny, chodź! - do moich uszu dobiegł jakiś krzyk małego szczeniaka. - Już! - nakazywało dziecko. Cuttle wstała, mrucząc cicho, co również zrobiłem ja. Wszedłem w krzaki, a moim oczom ukazał się dziwny widok. Mały, fioletowo-żółty basior truchtem szedł w swoją stronę. Drugi, czerwony zerkał na niego, siedząc w wodzie. Taplał się w niej, jak to dzieciak. Uśmiechał się szeroko, od ucha do ucha.
- To ja... - szepnąłem. Cutt wzdrygnęła się.
- Że cooo...? - spytała ze zdziwieniem. Samczyk nadal chlapał się w wodze, po chwili wywrócił się.
- Słodki byłeś. - zaśmiała się. Uderzyłem ją leciutko w bok. Oddała mi, trochę mocniej. Po chwili mały odwrócił się, wstając. Pobiegł za Ronny'm. Ach, no tak... Pamiętam go... To dzień przed tym...
Westchnąłem głośno. Minutę później znikł z pola widzenia. A przy tym łapa Cuttle.
- Co się dzieje! - jej ciało zamieniało się w pył.
- Przenosisz się do prawdziwego świata. Zaraz... Zaraz również zniknę. - wykrakałem. Mój ogon zaczął znikać, Cutt już prawie nie było. Piszczała z wrażenia.
< Cuttle? Nie mam weny XD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!