Pierwsze co zrobiłam, kiedy ponownie wkroczyłam na tereny watahy? Ogarnięcie czy coś zmieniło się przez prawie... rok. Wszyscy jakoś tak dziwnie się na mnie patrzyli, jak na przybysza z obcej planety albo naćpaną. Potem wizyta u Urazy, standardowe kazanie o tym, jaka to byłam nieodpowiedzialna i ogólnie fe, a potem... No właśnie. Co potem? Przymknęłam oczy, czując przyjemny, ciepły wiaterek. Świetny dzień. Tylko kogoś mi brakowało. Teraz i wcześniej, podczas mojej podróży. Nie, nie chodziło mi o młodocianego zabójcę i mojego niedoszłego kochanka, a o kogoś, kto był ze mną prawie przez cały czas mojego pobytu w WNZ. Daniel. Ciekawe co teraz robił. Czy związał się z byłą medyczką? Może opuścił watahę, bo w sumie przez cały dzień nie miałam okazji go spotkać. Doskonałą w każdym calu ciszę przerwał odgłos pękającej gałązki, zdecydowanie zbyt głośny, jak na sprawkę jakiegokolwiek zwierzęcia. Uniosłam powieki, odwracając się w stronę hałasu i... Zamarłam. Ciemne oczy wpatrywały się we mnie z widocznym zaskoczeniem, które odwzajemniałam.
- Moon?
Zacisnęłam usta w wąską linijkę, na dźwięk swojego imienia i, tak po prostu, rzuciłam się na wysokiego osobnika. Przyczepiłam się do niego, jak rzep do psiego ogona, przytulając. Nie wiem, kiedy popłynęły łzy, lecz teraz poczułam ich słony smak.
- Ja przepraszam, że zniknęłam- wyszeptałam, wprost w koszulkę Daniela.
<Daniel?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!