Spojrzałem na waderę. Wyraźnie była przerażona. Nie trudno było się
domyślić, co stanowiło powód, tego uczucia. Gonił ją jakiś stwór. Hm...
to dziwne. Takiego jeszcze nigdy nie widziałem. Mimo to, chyba ciekawie
będzie sobie popatrzeć, na ich walkę. Ciekawe po ilu sekundach zostanie
rozszarpana na strzępy. Sądząc po ranie na jej brzuchu, nie czekałbym na
to widowisko więcej niż pięć sekund. Wadera widząc, że stwór nie
odpuszcza, posłała mi błagalne spojrzenie. Ja mam jej pomóc? Ja? Z
drugiej strony... Była zupełnie bezbronna, nie miała z nim najmniejszych
szans. Tylko czy to moja sprawa? Byłem rozdarty. Nigdy nikomu nie
pomagam, ale w jej oczach było tyle przerażenia, tyle nadzieji... Cóż,
no a poza tym, zabicie go, może być niezłym osiągnięciem. Na mój pysk
wpełznął szyderczy uśmiech. Ruchem łapy, dałem waderze znak, by odsunęła
się. Ta natychmiast wykonała polecenie, chowając się za pobliskie
drzewo. Stanąłem oko w oko z potworem. Stworzyłem kilka płomieni, które
trafiły prosto w pysk stwora. Zawył głośno, ale nadal stał na nogach,
szykując się do ataku. Wystrzelił na mnie fioletową kulę plazmy. Ja
jednak zwinnie ominąłem jego atak. Wykorzystując chwilę jego nieuwagi,
skoczyłem na niego i szybko wbiłem mu zęby w szyję. Zwierzę padło
martwe. Deszcz zmieszał się z jego krwią, przez co po ziemi spływał
wąski, krwawy strumień. Spojrzałem w stronę wadery, która obecnie
zwijała się z bólu, który sprawiała jej głęboka rana na brzuchu. Po
chwili jednak zemdlała. Chciałem ją tak zostawić, ale coś mi nie
pozwoliło. W końcu, zostawienie jej tutaj, w Lesie Samobójców, w takim
stanie, to byłaby jej pewna śmierć. Podszedłem do niej i niechętnie
przerzuciłem ją sobie przez grzbiet. Wróciłem do swojej jaskini. Waderę,
której imienia nadal nie znałem, ułożyłem na posłaniu. Opatrzyłem jej
rany, a nawet przekazałem dość sporo mojej energii życiowej. Poczułem
się nieco zmęczony, przez utratę tej energii, ale za to jej rana była
już prawie w połowie wyleczona. Od kiedy jesteś taki dobroduszny Ren?
Zazwyczaj nawet znajomym nie pomagasz, a tu co? Zupełnie obca ci wadera,
a ty jej pomagasz, ratujesz jej życie i jeszcze zabierasz do SWOJEJ
jaskini. No tak. Nigdy taki nie byłem, to bardzo dziwne, ale coś mówiło
mi, że muszę jej pomóc. Po jakimś czasie wadera zaczęła się przebudzać.
Obudziły ją zapewne potwornie głośne grzmoty. Tak, na dworze teraz
szalało istne piekło. Lał ulewny deszcz, wiatr można było porównać do
huraganu, grzmoty dudniły niemalże bez przerwy, a błyskawice co chwila
przecinały niebo. Nieznajoma rozejrzała się nieprzytomnie po jaskini. Na
mój widok zaniemówiła.
- Spokojnie - mruknąłem. - Nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Raczej.
Wadera podniosła się do pozycji siedzącej.
- Em... Ja... No... Bardzo dziękuję za ratunek... Jestem Venus - powiedziała niepewnie.
- Ren - odparłem krótko.
Venus spojrzała z przerażeniem na szalejącą za oknem burzę. Przełknęła ślinę.
- To... ja będę szła... - wyszeptała.
Widać było po niej, że bała się burzy.
- Nie po to cię uratowałem, żebyś ty teraz zginęła przez swoją głupotę -
warknąłem. - Zostajesz tu do końca burzy. Mnie się nie bój, jeśli nie
będę miał wyraźnego powodu, to cię nie zabiję - dodałem, starając się na
taki ton, by nie przerazić wadery jeszcze bardziej.
<Venus?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!