Siedziałem w celi, bezskutecznie usiłując zniszczyć potworne kraty. W końcu usiadłem zrezygnowany na zimnej posadce, starając się obmyślić plan ucieczki. Albo, żeby chociaż Savey zdołała się wydostać. O sobie w tamtym momencie w ogóle nie myślałem, chciałem tylko, żeby ona była bezpieczna. No tak...Czułem do niej... Coś silnego. Nieznane mi dotąd uczucie, niezwykle mocne, wspaniałe... Wywoływało u mnie uśmiech na twarzy, ona jest dla mnie wszystkim, a teraz? Nie mogę nic zrobić, by jej pomóc! Muszę! Nie wiem jak, ale po tym co dawniej zrobiłem... Muszę ją ocalić!
- Niech by to! - wrzasnąłem.
Do tej pory nie zwracałem uwagi na mojego "współlokatora", który siedział cicho, uważnie mi się przyglądając.
- Zabiją nas... Zabiją... - wymamrotał przerażony. - A dziewczyny, które porwali z nami...
- Nie! - przerwałem mu. - Nie ma mowy! Nie pozwolę im skrzywdzić Sav! - wykrzyknąłem, potrząsając nim. - Weź się w garść! Twojej jeszcze nie zabrali, macie większe szanse na ucieczkę! Jesteś mężczyzną!
Przywołałem swoje bronie - trzy pistolety i nóż. Raczej na niewiele się to tu zda, ale zawsze warto. Jeden pistolet podałem młodszemu ode mnie o kilka lat chłopakowi.
- Trzymaj. Musisz mieć czym bronić siebie i ukochanej. Ja tylko wypuszczę nas z celi. Resztę musicie już zrobić sami, gdyż mam własne problemy na głowie - mruknąłem.
Wiedziałem, że w tej sytuacji muszę się opanować. Jeden ze strażników podszedł do krat.
- Ładna ta twoja laska - uśmiechnął się szyderczo. - Coś czuję, że będziemy mieli z nią dużo zabawy...
Nie, tego już za dużo... Czułem narastającą w sobie złość, chęć zemsty, żądzę krwi. Tak... Moja demoniczna natura znów chciała ujrzeć światło dzienne. W każdej innej sytuacji zrobiłbym wszystko, by powstrzymać... siebie. Ale w tych okolicznościach było to konieczne, a poza tym te śmiecie zasłużyły na śmierć. Tym razem to ja uśmiechnąłem się szyderczo, czując, jak rosnę w siłę. Choć z wyglądu niewiele się zmieniłem, moje oczy przybrały krwisto-czerwony kolor, a ja stałem się dużo silniejszy. Wyważyłem metalowe drzwi, które przygniotły wysokiego blondyna. Chłopak z którym jeszcze przed chwilą dzieliłem celę, natychmiast pobiegł uwolnić swą dziewczynę i wraz z nią skierował się na poszukiwanie wyjścia. Ja zaś pobiegłem korytarzem, poszukując mojej... Eh... Trudno nazwać ją przyjaciółką, gdyż była dla mnie kimś więcej. No dobrze, powiedzmy to wprost: poszukując mojej księżniczki. W pewnym momencie usłyszałem głośny krzyk, który bez wątpienia wydobył się z piersi Savey (jakkolwiek to brzmi). Przyśpieszyłem bieg, a każdy, kto próbował mnie zatrzymać, dostawał kulkę w łeb. W końcu dopadłem do pokoju, zamkniętego na klucz. Z wnętrza dało się słyszeć krzyki i wołania o pomoc. Jeżeli ten debil zrobił coś Sav to... Silnym kopnięciem wyważyłem drzwi, wpadając do pomieszczenia w idealnym momencie, by odepchnąć wysokiego bruneta, usiłującego ściągnąć bluzkę dobrze znanej mi kobiety. Oddałem jeden celny strzał. Mężczyzna upadł na ziemię, a na podłodze pojawiła się plama krwi. Było już pewne, że zaraz się wykrwawi. Szybko wyjrzałem z pokoju, sprawdzając, czy na pewno jesteśmy bezpieczni. Gdy wróciłem, ujrzałem, że brunet resztkami sił trzyma pistolet, wymierzając w niczego nie świadomą dziewczynę. W ostatniej chwili skoczyłem, odpychając Savey z linii strzału, akurat w momencie, gdy mężczyzna przycisnął spust. Poczułem rozdzierający ból, nieco poniżej klatki piersiowej. Osunąłem się na zimną posadzkę, którą zalewała tym razem moja krew. Dziewczyna podbiegła do mnie przerażona, przykucając tuż przy mnie.
- Sav... Jesteś bezpieczna... Idź... I przed śmiercią chcę tylko... Żebyś mi wybaczyła... - wykrztusiłem.
< Sav? >
▼
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!