Chodziłam po terenach watahy, odnajdując nowe, nieznane mi miejsca. W ten sposób zawędrowałam do miasta. Przemieszczałam się w stronę centrum wybierając boczne, mało uczęszczane uliczki. Mijałam właśnie stojącą na uboczu starą, odrapaną kamienicę, kiedy mój węch zarejestrował zapach krwi, nie zwierzęcej, lecz ludzkiej, choć nie do końca. Ruszyłam za wonią i trafiłam na ruchliwą ulicę. Kilkadziesiąt metrów ode mnie na chodniku siedziała dziewczyna wołająca o pomoc. Wszyscy ludzie ją mijali, tylko niektórzy zaszczycili ją spojrzeniem. Kiedy podbiegłam do niej, zaczęła krzyczeć i odganiać mnie rękami.
- Cicho - warknęłam. - Chcę ci pomóc.
- Jesteś z WNZ? - zapytała, przyciskając dłoń do ramienia.
- Tak. Obwiąż sobie ramię - odparłam, zsuwając chustkę z szyi. Dziewczyna przyjęła materiał, z którego wykonała prowizoryczny opatrunek. Wstała nieco chwiejnie i rozejrzała się wokoło. Przypomniałam sobie, że kilka minut temu mijałam jakiś szpital.
- Chodź - powiedziałam, skręcając w boczną uliczkę. - Co ci się właściwie stało?
<Scarlett?>
▼
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując, zachowujmy kulturę wypowiedzi. Pamiętaj, to, jak się wyrażasz świadczy tylko i wyłącznie o tobie!